Przejdź do głównej zawartości

La Voie Bleue z Nancy do Lyonu, czyli „W stronę słońca”




Okropnie zimny lipiec 2023 roku zmusza nas do zmiany planów i porzucenia planów zdobycia Ardenów. Od dwóch tygodni nieustannie sprawdzamy prognozy pogody i staramy się ustalić trasę wyprawy, która omijałaby ogromne niże z deszczem i chłodem pędzące od Atlantyku przez Europę. Ostateczną decyzję podejmujemy już będąc w Nancy. Nie chce nam się tak marznąć i moknąć, Ardeny będą musiały jednak poczekać. Decydujemy się na jazdę na południe, w stronę słońca czyli trasą rowerową La Voie Bleue, biegnącą od granicy z Luksemburgiem do Lyonu wzdłuż doliny Mozeli, kanału Wogezów i doliny Saony, przez prawie 700 km. Jej pierwsze 100 kilometrów zrobiliśmy już podczas wyprawy Normandia, Belgia, Luksemburg czyli „Jeszcze dalej niż na północ” i nie będziemy się powtarzać. Startujemy z bardzo przyjaznego rowerzystom hotelu B&B, gdzie na strzeżonym i darmowym parkingu zostawiamy samochód. 
Samo Nancy zaskakuje nas swoją historią związaną z wygnanym z Polski królem Stanisławem Leszczyńskim. Wygnaniec postanowił chyba pokazać niewdzięcznym rodakom co stracili i z Nancy, stolicy Księstwa Lotaryngii, której był ostatnim księciem, zrobił małą perełkę. Z reprezentacyjnym placem otoczonym złoconymi kratami, barokowym kościołem, biblioteką i majestatycznymi fontannami. Kręcimy się przez chwilę po wpisanym na listę UNESCO pięknym placu z kolumną, na której zaskoczeni nie mniej niż my turyści czytają napis „Stanisław Leszczynski król Polski”

Nancy-place Stanislas

Nasza trasa rowerowa leży nieco na uboczu i jest zdecydowanie mniej znana. Prowadzi meandrami rzeki Mozeli, a potem dawnymi ścieżkami holowniczymi wzdłuż Canal des Vosges. Kanał Wogezów jest częścią większej całości czyli zbudowanego w XIX wieku prawie 450 kilometrowego Canal de l’Est. Korzystne warunki wodne już Rzymianom podsuwały pomysły wykorzystania tych terenów do transportu rzecznego. Pierwszy projekt  połączenia kanałami wód Mozeli i Saony powstał już za panowania Nerona. Obecnie ta cześć kanału nie jest żeglowna, a tereny które w XIX wieku tętniły życiem opustoszały. Jedziemy szutrowymi ścieżkami, jest cicho i pusto. Towarzyszą nam głównie czaple i myszołowy, a trasę urozmaicają śluzy. Na szczęście trafiamy w Bainville-aux-Miroirs na przemiłą wiejską restaurację gdzie serwują domowe tradycyjne posilki. Obiad z przystawką, daniem głównym i deserem kosztuje 16 euro. Zamawiamy po kirze i delektujemy się tym co we Francji kochamy tak bardzo, jej smakiem. Cena obiadu przy niewysokim kursie euro jest niższa niż w naszym rodzinnym, królewskim mieście Krakowie, więc jak tu się nie zachwycać? Ta część La Voie Bleue jest tutaj wyjątkowo piękna, jedziemy po wąskim przesmyku pomiędzy Mozelą, kanałem Vogezów a jeziorami i starorzeczami Mozeli. Woda jest wszędzie wokół nas i to na różnych poziomach! Oj, przydałoby się filmowanie dronem, bo tylko z lotu ptaka można ogarnąć całe to piękno. 
Na nocleg zatrzymujemy się w Épinal. Mamy ze sobą namiot, ale coś krucho na naszej trasie z campingami, pogoda nadal deszczowa i zimna, a cena noclegu znalezionego na bookingu niezwykle zachęcająca. O poranku na rynku tuż obok bazyliki Saint-Maurice wypijamy poranną kawę. Bazylika obudowana wieloma zakrystiami i wieżami wygląda przedziwnie, jak budowla z klocków stawianych ręką trzylatka. Ale XIII wieczny portal mieszczański z małym bocznym przejściem ma imponujący wygląd, pomimo, że podczas Rewolucji zostały mu obtłuczone wszystkie rzeźby. 

Épinal - bazylika Saint-Maurice

Trasa wzdłuż kanału staje się co raz bardziej bardziej dzika, zielona i odludna. Pnie się monotonie, choć nieszczególnie stromo pod górę, osiągając w końcu zawrotną wysokość 370 m n.p.m w miejscu działu wodnego pomiędzy zlewniami morza północnego, a morza śródziemnego. Pierwszy dowód na to, że jednak jedziemy w stronę słońca! Opuszczamy wody Mozeli i zjeżdżamy kanałem Vogezów w zlewnię rzeki Saôny. 

Za Charmes widzimy ślady przemysłu związanego z tekstyliami. Nad kanałem stoją stara przędzalnia Nomexy z czerwonej cegły i  rotunda Thaon-les-Vosges. Wszystko zatrzymane w czasie, opuszczone i jakby zastygłe. Relikty czasów w których tekstylia produkowane na miejscu i transportowane drogą rzeczną. Przejeżdżamy przez pustawe miasteczko Fontenoy-Le-Chateaux ulicą przy której stoją sklepy pozamykane chyba od stulecia. Ich witryny pokryły się kurzem. Malowane na drewnie szyldy zupełnie wypłowiały od słońca i deszczu. Wyglądają jak kapsuły czasu z ubieglego wieku. 
To właśnie tu po raz pierwszy pojawiają się znaki, które niezwykle nas rozbawiają. Widnieje na nich tylko jedno słowo „sud” czyli „południe” lub „nord” czyli „północ”. Jedno „sud”, a ile w tym tęsknoty za słońcem, lawendą, cykadami, platanami i pastisem Richard. Proste „nord”, a ile w nim zdziwienia, że ktoś się w ogóle w tym kierunku może wybierać. 


Nasza droga oczywiście prowadzi w kierunku „sud” i czarne deszczowe chmury goniące nas z „nord” utwierdzają nas tylko w przekonaniu, że francuskie stereotypy na temat północy i południa mają ugruntowane podstawy. 
Wraz z kolejnymi kilometrami czujemy, że pomału wracamy do terenów nieco bardziej odwiedzanych turystycznie, na kanałach pojawiają się barki i łodzie. Choć restauracji, czy barów nadal nie widać. W Selles jest za to piekarnia. Siedzimy więc chwilę na brzegu kanału, jedząc pyszne francuskie paszteciki z mięsem i patrzymy jak śluzowy kręcąc korbą obsługuje 150 letni ręczny most obrotowy. Śpimy w Corre w niewielkim apartamencie na zapleczu sklepu z produktami z fermy i wyrobów z wieprzowiny „według dawnych receptur”.  


Na naszej drodze pojawiają się pagórki Burgundii potem meandry i kanały Saôny, trochę malowniczych miasteczek z kościołami, których dachy zdobią kolorowe dachówki, białe krowy rasy Charloaise, prawie 700 metrowy podziemny kanał Saint-Albin z 1880, który przecina meandr Saony. W ogrodach pojawiają się drzewa brzoskwiniowe, bananowe i figowe. Mijamy zautomatyzowane śluzy, które otwierane są na pilota z wifi i takie, w których porzebę pokonania śluzy sygnalizować trzeba przez pociąganie za rozwieszony nad kanałem sznurek. Podobne sznurkowe rozwiązanie widziny na naszym kolejnym noclegu. Śpimy w Pontailler-sur-Saone w skrzypiącym podłogami starym domu. Przy wielkim dębowym łożu wisi prowadzący do lampy na suficie wyłącznik do światła, wyglądający jak linka do wysoko umieszczanej spłuczki toaletowej. Niektóre objawy myśli technicznej we Francji bywają dla nas ucieszne. 

Wjeżdżając na teren departamentu Bourgogne-Franche-Comté liczyliśmy jednak na trochę więcej burgundzkości w tej Burgundii. Cześć, którą przejechaliśmy kilka lat temu podczas wyprawy Burgundia na rowerze, czyli „Wieka Włóczęga” była tak naszpikowana niezwykłymi miejscami, że przeżyłam tam po raz pierwszy syndrom Stendhala. Nie mogłam znieść więcej zachwytów i emocji związanych ze zwiedzaniem. Ta część Burgundii, w której aktualnie jesteśmy jest jednak oszczędniejsza w burgundzkie cuda. Zapewne jest to związane z brakiem winnic. Już  podczas Wielkiej Włóczęgi zauważyliśmy znaczącą różnicę w bogactwie historycznym i ekonomicznym rejonów, gdzie uprawia się wino i tymi gdzie rolnicy skazani są na inne uprawy. 

Burgundzkie klimaty

Dopiero prześliczne miasteczko Auxonne z zamkiem Ludwika XI, fortyfikacjami Vauban’a i XIII wieczną Notre-Dame zaspokaja nieco nasze apetyty. Chwilę odpoczynku od pedałowania spędzamy w ogródku kawiarnianym pijąc chłodne panaché i patrząc na krzywe dachy, sfatygowane mansardowe okna, wysokie kominy i nieszczelne rynny zabytkowych kamieniczek. Tam gdzie zima nie jest mroźna takie rzeczy uchodzą właścicielom na sucho. 

Śpimy pod namiotem w Seurre, na sporym miejskim campingu położonym nad brzegiem Saôny. Akurat odbywa się tu konkurs gry w pétanque, w którym bierze udział około 40 camperów. No tak, wyraźnie widać że to już „sud”. Gra w pétanque czyli w boule jest od średniowiecza absolutnie obowiązkowym elementem życia na południu Francji. 
Zbliżamy się wreszcie do regionu winiarskiego Côte Chalonnaise i jego najważniejszego miasta Chalon-sur-Saône, które nas nie zawodzi. Piękny ryneczek z średniowiecznymi szachulcowymi kamieniczkami i katedrą Saint-Vincent, wygląda jak ilustracja do książeczki dla dzieci. Katedra była mocno zniszczona podczas Rewolucji. Odrestaurowana została stosunkowo niedawno i trochę brakuje jej patyny. Saôna jest już tutaj bardzo szeroka, jej zielone wody możemy podziwiać przejeżdżając przez most burgundzki.

Rynek w Challons-sur-Saône 

Bardzo podoba nam się też w Tournus gdzie spędzamy noc w wielkiej beczce winiarskiej, przystosowanej na potrzeby campowania. A o poranku odwiedzamy centrum miasteczka, gdzie się znajduje jeden z niewielu zachowanych w Europie romańskich zespołów klasztornych - opactwo Saint-Philibert z XI wieku. Poranną kawę pijemy siedząc u podnóża ponurych i wyglądających jak forteca ogromnych murów opactwa. Przypominają scenerię do filmu „Imię Róży”. Surowa fasada, wieże obronne ze szpiczastymi dachami wszystko wygląda w ten pochmurny poranek jakby zaraz w tych murach mieli pojawić się idący w procesji zakapturzeni średniowieczni mnisi i jakby czas nie miał dla tego miejsca żadnego znaczenia. 
Opuszczając opactwo przejeżdżamy jeszcze obok pochodzącej z X wieku zmurszałej Chapelle Saint-Laurent. Przy nim dwa inne romańskie zabytki Tournus kościół Saint Madeleine i Saint Valérien oba z XII wieku, wyglądają jak młodzieniaszki. 
Gdyby ktoś miał więcej czasu niż my to w Tournus znajduje się muzeum rowerów z piękną kolekcją 7000 egzemplarzy, którą warto zobaczyć. My spieszymy się jednak, bo nadciąga święta pora obiadowa, której przebywając na francuskiej ziemi, absolutnie nie należy lekceważyć. 

Mâcon, la maison de bois

Nieco prowincjonalne miasto Macôn, staje na naszej drodze dokładnie w porze obiadu i uracza nas pysznym déjeuner, serwowanym na miejskim placyku. Popijamy je kieliszkiem białego Chardonais z niedalekiego regionu winiarskiego Mâconnais trawiąc informację z Wikipedii, iż to właśnie w Mâcon podczas synodu w roku pańskim 582 padło przypuszczenie, że kobieta nie jest człowiekiem. Ponoć mający taką wątpliwość biskup Grzegorz z Tours dał się po długiej dyskusji przekonać kolegom, że jednak jest.
Przejeżdżając przez starówkę przez Mâcon liczyliśmy chyba na coś więcej, ale i tak podobał nam się trzypiętrowy drewniany dom wybudowany w 1490, którego fasadę zdobią wykrzywiające się małpy i ludzie w maskach, często ubrani jedynie w kapelusz lub szalik. Rzuciliśmy tez okiem na pozostałości z katedry Vieux Saint Vincent, w której odbijające niebo wielkie szklane powierzchnie zamykające nieczynne wejścia kontrastują z romańskimi murami, tworząc dość niepokojący nastrój. 
Po krótkiej naradzie rezygnujemy z odbicia w Mâcon z trasy La Voie Bleue na zachód, do położonego w odległości 30 km Cluny, zwanego w średniowieczu drugim Rzymem. Do czasu Rewolucji Francuskiej stało tam romańskie opactwo będące chrześcijańskim centrum myśli politycznej, słynne z gigantycznej romańskiej bazyliki bezceremonialnie rozebranej w 1811 roku. Z tego arcydzieła architektury, po zamienieniu go w skład kamienia budowlanego, została jedynie jedna dziesiąta pierwotnej budowli, czyli fragment transeptu i jedna wieża. Mimo mojej niegasnącej miłości do architektury romańskich opactw uznajemy, że go jednak nie odwiedzimy. 
 
Ostatni odcinek La Voi Bleue wzdłuż nabrzeży Saôny obfituje w aleje ogromnych platanów przycinanych według fantazji miejskich ogrodników, tawerny i rzeczne porty. Wjazd do Lyonu jest bardzo przyjazny dla rowerzystów. Ścieżki rowerowe są oddzielone od ruchu kołowego i bardzo dobrze oznakowane. Jedziemy nadbrzeżami do samego końca trasy La Voi Bleue, czyli do ujścia Saôny do Rodanu, smakując nowoczesną architekturę dzielnicy Confluence. To najnowsza dzielnica Lyonu. Niegdyś przemysłowa z działającymi tu w XIX wieku rzeźnią, dwoma więzieniami, dworcem, portowymi dokami i arsenałem. Dziś zrewitalizowana zachwyca nowoczesnymi budynkami. Biurowiec Le Orange Cube wygląda jak wielka pomarańczowa zabawka dla dzieci z gigantyczną dziurą w środku. Obok stoi podobna budowla, tym razem zielona z dwoma wielkimi zielonymi dziurami w ścianach, a zaraz za nimi wyglądająca jak wielki statek budowla Muzeum Confluence. Wszystkie budynki są energooszczędne.
Zostajemy chwilę na ostatnim fragmencie La Voi Bleue czyli zielonym cypelku oddzielającym zielone wody Saôny od chyba jeszcze bardziej zielonych i czystszych wód Rodanu, nie mogąc się nadziwić jak to możliwe, że woda w rzece płynącej przez trzecie co do wielkości miasto Francji może być tak czysta i tak turkusowa. 

Lyon - Musée de Confluence 

Wracamy jeszcze do Vieux Lyon jadąc do centrum starego Lyonu lewobrzeżnym ścieżkami rowerowymi wzdłuż Rodanu. Zbudowane 20 lat temu na miejscu terenów parkingowych 5 kilometrowe nadbrzeża czyli Berges du Rhône zachwycają parkami i ścieżkami spacerowymi, rolkarskimi i rowerowymi, a także miejscami relaksu, placami zabaw dla dzieci i boulodromami i boiskami. Władze miasta szczycą  się wynikami eko-liczników, które podają że ścieżka rowerowa wdłuż Rodanu jest najbardziej ruchliwą w Europie. Przewyższa wynikami Boulevard Sevastopol w Paryżu, a także ten w Freibourgu w Niemczech. 

Wieczór spędzamy delektując się kolacją na placu Saint-Jean. Ostatni raz w Lyonie byliśmy 36 lat temu, jeszcze jako biedni studenci z PRLu, nieco przestraszeni ogromem i  wielokulturowością tego miasta. Ciekawe co byśmy pomyśleli widząc siebie teraz?

Wyprawę wieńczymy jak zawsze lekko stresującym przejazdem pociągiem z przesiadką w Dijon. W pociągu, w którym są tylko 3 miejsca rowery podróżuje trzynaścioro rowerzystów. A jedna rodzina wpakowała się nawet z przyczepką z dwójką dzieci. Jak to zwykle we Francji wszyscy się mieszczą.


————————-

Uwagi organizacyjne:

* Tereny te, a w szczególności Wogezy nie są szczególnie oblegane przez turystów. Są zielone, ciche i spokojne, a im wyżej w stronę działu wodnego pomiędzy Morzem Północnym, a Morzem Śródziemnym tym pustsze. Nie tylko trudno tu jest o innych sakwiarzy, camping, ale również o sklep czy restaurację. Trzeba mieć ze sobą prowiant, wodę i gotówkę. Niektóre przysiółki czy wsie są całkowicie opuszczone, niektóre stare domy się zupełnie rozpadają. Kanał Wogezów w tej części mimo, że bardzo dobrze utrzymany nie jest w całości żeglowny i nie spotyka się na nim łodzi turystycznych. 

* Saôna jest zdecydowanie bardziej turystyczna, aczkolwiek nadal nieoblegana. Domki przy śluzach są w większości nieczynne, a śluzy są samodzielnie obsługiwane przez pokonujących je wodniaków. Saôna jest bardzo popularna wśród wędkarzy, ma wiele stanowisk wędkarskich na brzegach, które mogą również służyć do noclegów na dziko. Obie rzeki są bardzo czyste, ale uregulowane i prawie wogóle nie ma przy nich plaż, które mogłyby służyć rekreacji. Po drodze jest kilka pięknych miast i miasteczek, jak Épinal, Seurre, Tournus, Chalon-sur-Saône, Mâcon, które absolutnie warto zobaczyć. 

* jedzenie. Przejechanie do Francji i niejedzenie francuskiego jedzenia to błąd kardynalny. Ceny były podobne jak w zeszłym roku. Jedliśmy za 14-20 euro za przystawkę+danie główne+deser. Do tego woda i chleb za darmo. Porównując z cenami w naszym rodzinnym Krakowie mieliśmy wrażenie, że we Francji jedliśmy (w 2023 roku) taniej. 

* samochód. Dojechaliśmy z Polski samochodem i zostawiliśmy go na darmowym parkingu w bardzo przyjaznym rowerzystom hotelu B&B HOTEL Nancy Frouard 1. Parking był zamykany na noc, w hotelu można było przechować także rowery. Francuskie stacje benzynowe zaskakują coraz bardziej. Często zatankować można tylko po wcześniejszym zaakceptowaniu karty bankowej przez dystrybutor lub kasjerkę. A akceptacja była niepewna. Lepiej nie doprowadzać do sytuacji tankowania przy prawie pustym baku, bo się może okazać, że trzeba jechać dalej. 

* noclegi. Nocowaliśmy w większości pod dachem, wybierając noclegi przez Booking. Niektóre były niewiele droższe od campingów (najtańszy za 37 €). Wyjątkowo naraził nam się camping w Charmes, którego nie polecamy, a który jako pierwszy na trasie zarezerwowaliśmy. Rezerwacja była możliwa tylko w formie pełnej opłaty, której camping nie zwraca w wypadku rezygnacji następującej nawet ze sporym wyprzedzeniem. Campingów nie było wiele. Kilka razy trafiliśmy po drodze na campingi-parkingi, które nie są przeznaczone dla turystów pod namiotem. Nie ma na nich sanitariatów. Sprawiają wrażenie jakby mieszkańcy mieszkali tam w przyczepach campingowych na stałe. 

* pociąg. Z Lyonu do Nantes wróciliśmy pociągiem regionalnym TER. Pociągi TGV są oczywiście szybsze, ale droższe i mają mało miejsc dla rowerów. Miejsce dla roweru za 10 euro trzeba wykupić razem z biletem i może się okazać, że już ich nie ma. W TER też miejsc dla towerow jest mało, ale obsługa akceptuje wszystkich.

Rok wyprawy: 2023
Trasa:Nancy>Épinal>Corre>Dampierre-sur-Salon>Pontaillier-sur-Saône>Seurre>Tournus>Villefranche-sur-Saône>Lyon
Dystans: ~ 600 km.
Różnica wysokości 933m
Czas 10 dni+ 2 na dojazd samochodem 
Nawigacja: Mapy.cz. 
Noclegi: campingi ~15 euro za noc, pokoje gościnne rezerwowane przez Booking.com ceny 37-50€. We Francji nocowanie na dziko jest tolerowane, ale z dużymi ograniczeniami. Więcej w poście nocowanie na dziko we Francji czyli „Camping Sovage” 
Hotel startowy z darmowym parkingiem w Nancy https://www.booking.com/city/fr/frouard.pl.html
Porady dotyczące posiłków, campingów i ogólnie wypraw we Francji 
Rowery: dwa rowery crossowe Scot z 28 calowymi oponami 
Sakwy: Crosso przód i tył. 
Przejazd Lyon-Nancy pociągiem 115€ za dwie osoby z rowerami
Rezerwacja pociągów przez aplikację (choć raczej polecamy zakup na dworcu) 
Kalkulator tras rowerowych
Trasa rowerowa La Voi Bleue https://www.lavoiebleue.com/



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prowincja, czyli miejsca, których nie możecie przegapić.

Czego nie można przegapić będąc na wyprawie we Francji? Może być dla wielu zaskoczeniem, ale wcale nie chodzi o wieżę Eiffela, piramidę w Louvre, czy Mona Lisę. Miejsca, do których absolutnie trzeba zaglądnąć, nawet jeśli zboczy się trochę ze swojej trasy, w których koniecznie należy się zatrzymać na mały aperitif, digestif, obiad lub po prostu kawę, to miasteczka z marką Pètit Cités de Caractère ®,  (Male miasteczka z charakterem) oraz wsie z marką Les Plus Beux Villages de France ®  (Najpiękniejsze francuskie wsie). Odwiedzając Pètit Cités de Caractère zawsze czujemy się jakby maszyna czasu przeniosła nas setki lat w przeszłość, do czasów ich największej świetności. Bo marka Pètit Cités de Caractère jest projektem, w którym biorą udział miasteczka będące niegdyś centrami administracyjnymi, politycznymi, religijnymi, handlowymi, czy wojskowymi. Po rewolucji administracyjnej i przemysłowej we Francji ich znaczenie upadło i zaczęły się wyludniać, ale ich architektura wciąż świadczy o ic

Wiślana Trasa Rowerowa czyli „Polskie Drogi”

Zawsze marzyło nam się rozpoczęcie wyprawy za progiem domu. Bo jednak przejazd z rowerami do trasy położonej we Francji i powrót zajmowały nam co roku 3-4 dni. Zmarnowanych dni, wyciętych z niedługiego w końcu urlopu, które mijały na wielogodzinnym połykaniu kolejnych kilometrów autostrad. Tym razem trochę Covid, a trochę zimna i wietrzna pogoda zapowiadana na lato 2021 dla północnej Francji zmusiły nas do realizacji tego marzenia. Ogromnie żal nam było francuskich smaczków, krajobrazów, restauracyjek i pogawędek z lokalsami, ale możliwość naciśnięcia na pedały jeszcze tego samego dnia kiedy zakończyliśmy pracę, wynagrodziła nam ten żal wielokrotnie.  Wiślana Trasa Rowerowa, na którą się zdecydowaliśmy, jednocześnie pociągała i odpychała nas już od dłuższego czasu. Odpychała głównie z tego powodu, iż trasa ta nie jest w całości zrealizowana i nie wiadomo było czego się po drodze będzie można spodziewać.  Zaplanowanie 950 kilometrowej trasy po WTR od Krakowa, gdzie mieszkamy, do Gdańska