Przejdź do głównej zawartości

Normandia, Belgia, Luksemburg na rowerze, czyli „Jeszcze dalej niż na północ”


Tym razem naszą dwuosobową wyprawę rozpoczynamy w okolicy Nancy, gdzie dojechaliśmy z Krakowa samochodem. Bezpieczny samochód jest gwarancją spokojnej głowy podczas wyprawy, więc zadbaliśmy o nasz spokój i zostawiamy go na campingu w Liverdun, a sami po krótkiej przejażdżce meandrami Mozeli wsiadamy w Nancy do pociągu kierującego się do Paryża. Wybieramy linie regionalne TER, gdzie nie trzeba składać rowerów, choć podróż nimi trwa dłużej niż szybkim TGV. Pierwsza część naszej wyprawy przebiega trasą Avenue Verte London-Paris. Jest to otworzona w 2012 roku trasa rowerowa rozpoczynająca się przed katedrą Notre Dame w Paryżu i prowadząca przez Normandię. 



Już od dawna planowałam pokonanie Paryża na rowerze. Marzyłam o romantycznych fotkach dla Rowertouru z wieżą Eiffela, lub przynajmniej Notre Dame w tle, ale przejazd z dworca L’Est przez miasto okazał się zdecydowanie mało romantyczny. Na paryskich, wąskich ścieżkach rowerowych jest ogromny rowerowy i hulajnogowy tłok, wszyscy jadą znacznie szybciej niż my, wyprzedzając nas z prawej i z lewej. Na szczęście kierowcy samochodów są bardzo uważni, nie mają nic przeciwko mojemu pomykaniu wraz z rowerem w poprzek jezdni, lub nagłemu zatrzymywaniu się na poboczu. Dojazd do Notre Dame, gdzie rozpoczyna się Avenue Verte jest mocno emocjonujący, ale nie żałujemy decyzji. Niestety do kilometra zerowego usytuowanego na dziedzińcu przez przed katedrą czyli ośmiobocznego medalionu z brązu, na którym wygrawerowano różę wiatrów nie docieramy, ponieważ spora przestrzeń wokół katedry jest zamknięta. Katedra bez dachu i iglicy, które utraciła w niedawnym pożarze i ogrodzona barierkami nadal wzbudza wielkie zainteresowanie. Przepychając się w tłumie turystów odpuszczamy marzenia o romantycznych fotkach i przejeździe przez pół miasta do wieży Eiffela i odszukujemy wiodącą na północ trasę. W planie mieliśmy również odwiedzenie informacji turystycznej zlokalizowanej w okolicach paryskiego merostwa, ale nie udało mam się jej szybko odnaleźć, a czas nagli. Wizyta w biurze informacji turystycznej jest zawsze bardzo przydatna podczas podróżowania po Francji. Można w niej za darmo otrzymać mapki danego regionu lub kupić przewodniki. Każde szanujące się miasteczko taką informację posiada, a przybywający turyści francuscy pierwsze swe kroki kierują zawsze tam. Jedziemy wzdłuż nadbrzeży Sekwany i kanału st. Martin podziwiając rzeczny i portowy obraz Paryża, rzadko kiedy znany zwykłym turystom. Przejeżdżamy obok stadionu Francji, oraz obok dworca w imigranckiej dzielnicy St. Denis. To nie jest nasza pierwsza wizyta w Paryżu, więc pozwalamy sobie tylko na rzucanie okiem z siodełka roweru w kierunku bazyliki St. Denis gdzie pochowani są prawie wszyscy królowie Francji, od zmarłego w 511 roku Cholodowiga I. Naszym celem jest nocleg w hotelu Campanilla w Conflans-Saint-Honorine, do którego trzeba dojechać 60 kilometrów. Na campingi na tym terenie nie ma co liczyć. 


W kolejnym dniu trasa opuszcza tereny aglomeracyjne Paryża i zgodnie ze swoją nazwą Avenue Verte London-Paris staje się zieloną aleją. Zanurzamy się w pola pełne dojrzewających zbóż pomiędzy którymi leżą małe i wyludnione miasteczka Théméricourt, Avernes, Gadancourt, pełne zabytkowych zabudowań i XI lub XII wiecznych kościołów. Trasa prowadzi po mało uczęszczanych drogach publicznych lub dawnych torach kolejowych. Wybieramy wariant trasy wzdłuż rzeki Epte, krótszy, ale prognozy pogody zapowiadające w Basenie Paryskim upały powyżej 40 stopni zmuszają nas do jak najszybszego przemieszczania się na północ. W Dangu zatrzymujemy się na prawie pustym campingu uroczo położonym przy starorzeczu rzeki Epte. Korzystając ze strony dla cyklistów we Francji mamy możliwość sprawdzenia czy campingi na naszej trasie posiadają certyfikat Accueil Vélo gwarantujący gościnność dla rowerzystów. Są to miejsca położone w odległości nie większej niż 5 km od ścieżki rowerowej, dysponujące odpowiednim wyposażeniem dla rowerzystów: zabezpieczeniem rowerów podczas noclegu, zestawami do naprawy, transferem bagażu, praniem i suszeniem bielizny, wypożyczalnią rowerów czy myjnią rowerową.
https://www.avenuevertelondonparis.co.uk/


Kolejny dzień zaczynamy od odwiedzenia średniowiecznej warowni w Gisors położonej u zbiegu rzek Epte, Troesne i Réveillon. Była to leżąca na francusko-normandzkim pograniczu jedna z ważniejszych siedzib książąt Normandii na przełomie XÎ i XII wieku, a później ważna twierdza w okresie wojny stuletniej. W pewnym okresie przebywali tu również Templariusze. Ostatnimi czasy zamek stał się sławny dzięki książce napisanej przez francuskiego dziennikarza Gerarda de Sede, głoszącej jakoby w jego podziemiach ukryty został słynny skarb templariuszy, wywieziony w 1307 roku z Paryża przez zarządcę Temple Gerarda de Villers w przededniu rozbicia zakonu przez Filipa Pięknego. Skarb wraz z uciekającymi braćmi wieziony na trzech wozach z sianem kierował się tą samą stronę co my - w kierunku normandzkiego wybrzeża, gdzie w porcie le Tréport czekało 18 statków należących do zakonu by ich wraz z uratowanymi skarbami przeprawić do Anglii. Skarby nigdy nie dotarły do portu przeznaczenia, a pasjonaci zagadek, pana Samochodzika i Dona Browna są przekonani, że są nadal ukryte w tajnych podziemiach zamku Gisors. 


Na trasie w okolicach Gisors natykamy się na publiczne biblioteczki ustawione przy trasie rowerowej, tak by każdy kto ma ochotę na połączenie pedałowania z czytaniem książek mógł z łatwością pożyczyć i oddać nie schodząc z siodełka. Kolejna atrakcją na naszej trasie, której nie możemy przeoczyć jest opactwo w Saint-Germer-de-Fly. Po wyprawie rowerowej wzdłuż doliny Loary, którą odbyliśmy kilka lat temu słowo „opactwo” weszło na stałe do naszego rodzinnego słownika i oznacza „bardzo ciężką i zupełnie niepotrzebną jazdę pod górę w wielkim upale, którą nam funduje nam mama (czyli ja), wiedziona swoją manią odwiedzania wszystkich średniowiecznych zabytków”, ale akurat do tego opactwa nie trzeba było wcale jechać pod górę. Ufundowane w roku 658, przez spokrewnionego z królami Francji urzędnika państwowego Germer de Fly, zniszczone odbudowane i ponownie zniszczone przez Normanów, w tym po raz drugi przez normańskiego wodza Rollo (tak, tak - tego z serialu Wikingowie), ponownie odbudowane przez cystersów, zniszczone podczas wojny stuletniej i zdewastowane przez burgundczykow, jeszcze raz odrestaurowane, a potem sprzedane podczas rewolucji francuskiej jest zamkniętą w kamieniu historią Francji i najcenniejszym zabytkiem architektury wczesnogotyckiej. Najciekawszym fragmentem opactwa jest zbudowana w 1270 roku kaplica grobowa dla opatów, która jest dokładną kopią starszej o jedenaście lat paryskiej Sainte Chapelle. Vis-à-vis opactwa znajduje się urocza Auberge de Abbay z klimatyzacją i z pysznym déjeuner, które dodało nam sił do dalszego pedałowania. Déjeuner czyli śniadanie, dla nas właściwie obiad, jest jednym z dwóch najistotniejszych elementów dnia każdego Francuza (tym drugim jest diner, czyli obiad, a dla nas właściwie kolacja). W przestrzeni publicznej Francji życie zamiera już o 12:30. Wszyscy zmierzają do restauracji, w których zachęcająco bielą się obrusy i błyszczą kieliszki. Biada temu kto nie dostosuje się do tego zwyczaju i będzie próbował w tym czasie na przykład coś kupić w sklepie (zamkniętym) lub też przełoży swój południowy posiłek na czas późniejszy. Nie ma posiłku w późniejszym czasie! Restauracje zamykają swoje podwoje o godzinie 14:00 i do 18:00 zgłodniałym zapominalskim, lub też nie znającym tej fundamentalnej zasady, na której opiera się cała kultura francuska, wydają jedynie kawę. Wzmocnieni pedałujemy dalej we wzmagającym się upale. Prognozy nie kłamały, będzie ciężko. Na chwilowy odpoczynek zatrzymujemy się pod rozłożystym, kilkusetletnim cisem rosnącym przy XI wiecznym kościele w Dampierre-en-Bray. W opuszczonym kościele można zobaczyć malowidła naścienne i emaliowane cegły, ale jest on otwarty tylko raz w miesiącu. Tuż obok stoi skromne merostwo, a francuskie wartości przyniesione przez rewolucję: liberté, égalité, fraternité widnieją na jego fasadzie. W cieniu wiekowego cisa, czekając aż upał zelżeje, mamy sporo czasu, żeby zadumać się nad walką o rząd dusz pomiędzy boskim a cesarskim. Na nocleg zatrzymujemy się na campingu w Haussez. Mamy już plan na kolejny dzień w trakcie którego temperatura ma wzrosnąć do 40 stopni. Nie chcemy pedałować w takim upale. Mamy już doświadczenia z poprzednich lat i wiemy jak na nas działa bijący od topiącego się asfaltu żar. 

Wstajemy o 5 rano, żeby do godziny 11:00 przejechać całą zaplanowaną na ten dzień trasę. Poranek jest wspaniały, w promieniach wschodzącego słońca widzimy uciekające spod naszych kół zające. Trasa biegnie łagodnie po nasypie dawnej kolejki Paryż-Dieppe, przez obszary rolnicze. Wydaje się że od czasów księstwa Normandii wiele tu się nie zmieniło, teraz tak jak i wtedy Normandia specjalizuje się się w hodowli bydła i produkcji cydru, a rolnicy uprawiają głównie zboża. O 8 rano jesteśmy już w Mesnières-en-Bray, nic nikomu nie mówiącej mieścinie, przez którą kiedyś przebiegała rzymska droga i stoi zamek z 1520 roku. Kierujemy się do Tabac czyli kiosku połączonego często z kawiarnią i barem w którym kupuje się papierosy i loteriowe zdrapki. Dla nas są to ukochane miejsca w którym możemy przez chwile pobyć z lokalnymi mieszkańcami. Często są to starzy ludzie, którzy przychodzą do Tabacu po gazetę, na rozmowę z sąsiadami lub tak jak my na śniadanie. Czekamy chwilę, aż pani piekarka dowiezie ciepłe rogaliki i wypijamy mocną, gorącą kawę przysłuchując się rozmowom miejscowych mieszkańców. Czy nas słuch nie myli? Ten dziwny akcent! Czyżby to już było ch’ti rozsławione przez film „Jeszcze dalej niż na północ”? 

Zanim upał rozgrzeje powietrze i asfalt dojeżdżamy do celu - miasta Dieppe położonego nad kanałem la Manche. Idziemy się wykąpać na kamienistą plażę, na której królują otoczaki i nad którą wznoszą się białe klify, zjadamy obiad w jednej z niezliczonych restauracyjek w porcie, a potem mozolnie wdrapujemy się na spore wzniesienie, na którym znajduje się jedyny w okolicy, drogi i pozbawiony cienia camping. Prognozy zapowiadają jednodniową przerwę w upale, więc kolejny dzień zaczynamy od rundki przez porty Dieppe i croisantów z kawą w lokalnym Tabacu. Starsi panowie, którzy przyszli zakupić zdrapki z jakiejś loterii powątpiewają czy uda nam się pokonać czekające nas klify, jeszcze chwila i seniorzy-hazardziści zaczną obstawiać drobne kwoty w zakładach „czy dadzą radę”. Wyjeżdżając z Dieppe pozostawiamy za sobą Avenue Verte i kierujemy się wzdłuż kanału La Manche na wschód trasą Vélomaritime, będąca częścią europejskiej sieci długodystansowych dróg rowerowych EuroVelo. Pedałujemy mozolnie na pierwszy klif, potem już trasa pozostaje na płaskowyżu. Nie ma porównania z bretońską częścią Vélomaritime, którą zrobiliśmy w poprzednim roku, kiedy to po kilka razy dziennie zjeżdżaliśmy do podnóża klifu i wyjeżdżaliśmy na szczyt. Piękny widok roztacza się po dojechaniu do Le Tréport na położone w dole miasto i port. Na szczyt klifu z miasta wyjeżdża zbudowana w ubiegłym XIX wieku kolejka. W barze przy górnej stacji kolejki zjadamy nasze déjeuner i zjeżdżamy w dół do miasta.
























Le Tréport oraz leżące obok Mers-le-Bain to XIX wieczne stacje balneologiczne, położone u stóp kredowych klifów, które z rybackich wiosek dzięki modzie na morskie kąpiele i linii kolejowej Paryż - le Tréport rozwinęły się w nadmorskie kurorty. Zwłaszcza Mers-le-Bain skradło nasze serca. To urocze miasteczko zachowało cały swój XIX-wieczny styl z belle-époque i zachwyca secesyjnymi willami wzdłuż nadmorskiej promenady. Wille mają specyficzne wąskie lecz bardzo wysokie fasady, z balkonami i wykuszami ozdobionymi różnorodnymi elementami architektonicznymi we wszystkich kolorach tęczy. Nasza trasa miała dla nas tego dnia jeszcze kilka pięknych miejsc do odkrycia. Pierwsze z nich to mokradła Hable d'Ault czyli laguna chroniona przed morzem umocnieniami z otoczaków, składającą się z bagien, trawiastych łąk, wydm i będąca siedliskiem wielu ptaków oraz chronionych gatunków flory. Ścieżka przeprowadziła nas przez lagunę po kamiennych umocnieniach w kierunku Cayeux-sur-Mer, dużego nadmorskiego kurortu z 2 kilometrową plażą z otoczaków zabudowaną ciągiem 400 kolorowych drewnianych domków, z których każdy wyposażony jest w mały drewniany tarasik. W domku można schować wszystkie plażowe utensylia, ukryć się przed zimnym wiatrem, a na tarasiku oddawać temu co Francuzi lubią najbardziej czyli towarzyskim spotkaniom przy posiłku lub przy kieliszku calvadosa. Chętnie zostalibyśmy tu dłużej, ale droga nas wzywa. Po wyjechaniu z plaży czeka nas kolejna uczta. 

Trasa rowerowa prowadzi dalej trzykilometrową Route Blanche, biegnącą równolegle do morza ścieżką wzdłuż chronionego obszaru utworzonego przez ciąg wydm z białego piasku. Jest niezwykle dziko, biały piasek wsypuje się na ścieżkę, na wydmach widzimy chronioną roślinność, a pomiędzy wydmami z oddali widzimy wylegujące się na piaszczystej plaży foki. Kończąc dzień dojeżdżamy do campingu w miejscowości St-Valery-sur-Somme. Po rozbiciu namiotu jedziemy jeszcze na małe zwiedzanie. Jesteśmy tym niewielkim miasteczkiem, w którym zachowały się średniowieczne fortyfikacje zauroczeni. Szczególnie podoba nam się kościół świętego Marcina, którego mury powstałe w XIII wieku są szachownicą z lokalnie występujących tu otoczaków z krzemienia (czarne) i wapienia (białe). Najpiękniejszy jest jednak widok na zatokę rzeki Sommy w promieniach zachodzącego słońca, który kontemplujemy ze szklanką białego auxerrois w dłoni. 

Na kolejny dzień prognozy są znów niepokojące, można się spodziewać ponad 42 stopni w cieniu. Powtarzamy operację z pobudką o 5 rano i jedziemy w pierwszych promieniach wschodzącego słońca wzdłuż estuarium rzeki Sommy. Towarzyszą nam ptaki. Przed godziną 11 mamy za sobą 60 kilometrów i jesteśmy już na campingu w Berck. Rozkładamy namiot w głębokim cieniu nadmorskich sosen, a potem wybieramy się na mały spacer nad morze, gdzie znów na plaży spotykamy foki. 
Niestety tuż przed Berck małżonek złapał gumę. Przy bliższych oględzinach okazuje się że przyczyną jest uszkodzona opona. Na szczęście w Berck jest sklep rowerowy, gdzie będzie można kupić nową. Wymaga to tylko przejechania do owego sklepu w 42 stopniowym upale. Doświadczenie to utwierdza mnie w przekonaniu, że południe Europy w miesiącach wakacyjnych jest dla nas nie do zdobycia i że będzie musiało poczekać na nas do naszej emerytury. Pojedziemy tam wtedy w listopadzie. Nocą na szczęście spada deszcz i temperatura się obniża, a my przejeżdżamy kolejny etap do Ambleteuse. Tym samym wkraczamy do departamentu Pas-de-Calais. Jesteśmy jednym słowem „jeszcze dalej niż na północ”. Nie, deszcz nie zaczął padać kiedy tylko minęliśmy tablicę informacyjną z nazwą regionu, ale od razu zniknęło znakowanie szlaku. Ambleteuse to przepięknie położone miasteczko, ukryte pomiędzy morzem a wysokimi, porośniętymi trawą wydmami z uroczą fortecą wybudowana przez Vaubena w XVII wieku, bezpośrednio na plaży. Okolica Ambleteuse jest jednym z najbogatszych miejsc pod względem różnorodności biologicznej roślin w całej północnej Francji. Wieczór spędzamy przy belgijskim piwie (granica już blisko) w campingowym barze na śpiewaniu karaoke z francuskimi turystami. 

Następnego dnia kontynuujemy podróż wzdłuż Opalowego Wybrzeża, którego atrakcją są okazałe kredowe klify i dwa przylądki Cap Blanc-Nez i Cap Gis-Nez. Bardzo dobrze widzimy znajdujące się po drugiej stronie Cieśniny Kaletańskiej klify wybrzeża Wielkiej Brytanii. Nasz szlak wspina się coraz wyżej zapewniając nam przepiękne widoki i coraz bardziej przypomina szlak pieszy. W końcu kończy się asfalt i jedziemy przez chwilę po kamieniach. Jesteśmy w Regionalnym Parku Przyrody Cap Opale et Marais. Zachwycamy się niezwykłym połączeniem widoków morza pod ostrymi klifami z jednej strony i górzystym klimatami z drugiej. Wokół nas nikogo, a zwisające nisko deszczowe chmury dodają okolicy tajemniczości. Później zjeżdżamy w kierunku Calais mijając wjazd do tunelu pod kanałem La Manche. Zaczyna padać deszcz. Zmęczeni zatrzymujemy się w portowej restauracji i podjeżdżamy na chwilę pod przepiękny ratusz, żeby zobaczyć rzeźbę Augusta Rodina „mieszczanie z Calais”. Deszcz pada coraz bardziej, wyjazd z Calais się przedłuża, nawigacja po śladzie gps EuroVelo4 (bo znakowania dalej nie ma) prowadzi przez przemysłowe tereny, coraz węższą, zarośniętą ścieżką. Po godzinie zawracamy i jedziemy po swojemu z pomocą Google Maps, przemoczeni do suchej nitki. Po „Dżungli” czyli nielegalnym obozowisku imigrantów nie ma już śladu. Może tylko zabezpieczenia z drutu kolczastego nad autostradą prowadzącą do eurotunelu. Na nocleg zatrzymujemy się na campingu w Huttes d’Oye. Camping nie ma certyfikatu Aceuill Velo, ale na miejscu jest wszystko co niezbędne, w tym mała, ciepła świetlica z mnóstwem książek do czytania, gdzie suszymy się do końca wieczoru. 

Kolejnego dnia dojeżdżamy do Dunkierki. Jadąc wzdłuż nadmorskiej promenady i podziwiając szeroką, pustą plażę nie da się nie myśleć o operacji Dynamo i setkach tysięcy żołnierzy oczekujących tutaj na ewakuację do Anglii podczas drugiej wojny światowej. Wypijamy po dużym Affligem za naszą podróż i za tych wszystkich, dzięki którym możemy żyć w pokoju i swobodnie podróżować po całej Europie, a potem ruszamy dalej przejeżdżając francusko-belgijską granicę. W Belgii przeżywamy szok kulturowy widząc nadmorskie zabudowania. Tam gdzie we Francji są chronione wydmy tam Belgowie stawiają 10 piętrowe mrówkowce. Wypoczywający nad belgijskim wybrzeżem nawet nie muszą schodzić na plaże, wystarczy że tylko otworzą balkon. Na parterze mrówkowców mają wszystko czego dusza spragnionego wczasowicza zapragnie: pamiątki, restauracje, ciuchy i bary. Nawet piasek im się do sandałów nie nasypie bo nadmorska promenada jest cała wybetonowana. Mrówkowce stoją na wydmach samotnie, nie są częścią miast. Na ich tyłach rozciągają się rolnicze tereny. Po noclegu w Westende odbijamy od morza i wzdłuż wspaniale utrzymanych i oznakowanych ścieżek biegnących wzdłuż kanałów jedziemy w kierunku Bruggi, jednego z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast w zachodniej Europie, dzięki przecinającym ją kanałom zwanej flamandzką Wenecją. Wypijamy kawę na jej głównym placu podziwiając ratusz i olśniewające kamieniczki i ruszamy dalej wzdłuż kanału do Gandawy. Jesteśmy zachwyceni tutejszymi drogami rowerowymi.
























Każda ulica posiada wydzielony pas dla rowerów, a na większości znajdują się one po obu stronach drogi i są jednokierunkowe. Czujemy się na belgijskich drogach panami szos i na tym nasze zachwyty nad Belgią się kończą. Nigdzie na trasie nie spotkaliśmy lokalnej kawiarni, było kilka restauracji, ale zamkniętych przed południem. Nikt na drodze się nie pozdrawiał (co jest regułą we Francji), nie trafiliśmy na piekarnię, a pierwszy camping od chwili opuszczenia wybrzeża był dopiero w Gandawie. To znaczy miał być, bo kiedy zmęczeni przedłużającymi się przedmieściami wreszcie do niego dotarliśmy powitała nas zamknięta na szyfr brama z wywieszką „full”. W takich sytuacjach pomocną dłoń do zmęczonego rowerzysty zawsze wyciągnie serwis booking.com który uratował nas apartamentem z kuchnia, łazienką, pralką, miejscem na rowery za jedyne 190 zł. Instalujemy się i zjadamy kolację złożoną głównie z kaszy, którą wieziemy ze sobą w żelaznym zestawie, przewidzianym na taką chwilę, a potem, mimo że zrobiliśmy już tego dnia prawie 100 kilometrów, wsiadamy znów na rowery i jedziemy do centrum Gandawy. Późny wieczór w tym przepięknym mieście jest zachwycający. Przejeżdżamy przez most świetego Michała i zatrzymujemy się na belgijskie piwo w historycznym centrum, zauroczeni wąskimi kamienicami z czerwonej cegły, których oświetlone fasady odbijają się w przepływającej wodzie. 

Następnego dnia jedziemy ulicami Gandawy wraz z innymi mieszkańcami, spieszącymi na rowerach do pracy. Wokół dworca kolejowego, gdzie zmierzamy, zaskakuje nas ilość zaparkowanych rowerów. Chyba jeszcze nigdzie nie widzieliśmy ich w takich ilościach. Kupujemy bilety na pociąg do Luksemburga. Naczytaliśmy się w internecie zachwytów nad belgijskimi przewozami rowerów więc jesteśmy autentycznie ciekawi jak sprawy wyglądają w realu. Będziemy musieli się przesiąść dwa razy, a za każdym razem mamy na to tylko kilka minut, ale kasjer zapewnia nas że nie będziemy z tym mieli najmniejszych problemów. Co prawda przy zmianie peronów nie ma wind ani pochylni, ale za to z nadjeżdżającego pociągu wysiada za każdym razem konduktor, który sam zwraca się do nas z pomocą i lokuje nas w środku. Tylko w jednym z trzech pociągów, którymi jedziemy jest obszerny przedział tylko dla rowerów, gdzie możemy je wygodnie przewieźć bez zdejmowania sakw. W pozostałych jest to trochę bardziej skomplikowane. 

Raz jedziemy w korytarzu, a raz mamy co prawda do dyspozycji zamykane pomieszczenie z hakami do podwieszenia rowerów, ale za to musimy pokonać bardzo wysokie stopnie na wejściu do pociągu. W Luksemburgu wita nas schizofrenia językowa - niemieckie napisy i francuski język. Obawiając się powtórki z rozrywki czyli braku miejsc na podmiejskim campingu najpierw jedziemy za miasto ulokować się zawczasu, a dopiero potem, już bez bagaży wracamy do Luksemburga przepiękną drogą wijącą się wśród skał wzdłuż rzeki Alzette. Ścieżka rowerowa nad rzeką prowadzi nas do Grund czyli dolnej części starego miasta Luksemburg, położonej w wąskiej dolinie rzeki. Grund ściśnięty pomiędzy skałami a rzeką jest śliczny. Jeszcze piękniej wyglada z góry, z poziomu ville-haute czyli górnego miasta, gdzie wyjeżdżamy wraz z rowerami windą. Siadamy w barze ze stolikami na ulicy i popijając piwo (nadal belgijskie) czytamy na Wikipedii historię Radia Luksemburg, którego słuchaliśmy z zachwytem w latach osiemdziesiątych. Następnego dnia opuszczamy Luksemburg i jadąc przez Remich zmierzamy ku Francji. To że jesteśmy już blisko zwiastują pięknie położone winnice usytuowane na lewym brzegu rzeki Mozeli. Wina tu produkowane mają własną apelację: Moselle Luxembourgoise. 
Dojeżdżamy do trójstyku granic pomiędzy Luksemburgiem, Francją a Niemcami czyli winiarskiej wsi Schengen, słynnej z podpisanego tutaj na cumującym na Mozeli statku „Princesse Marie Astrid” traktatu znoszącego kontrole wewnętrzne na granicach państw sygnatariuszy. Jesteśmy z generacji, która doświadczyła zamkniętych granic, starań o zaproszenia i paszporty, walki o wizy i wzbudzającego strach stalowego spojrzenia uzbrojonego w karabin żołnierza pogranicza. Dlatego 
wizyta w Schengen to dla nas wielka radość. Zjadamy niemiecko-francusko-luksemburskiego sznycla i zwiedzamy wystawę Muzeum Europejskiego poświęconą granicom z ciekawymi zdjęciami granic USA-Meksyk czy Korea-Korea, europejskimi paszportami i czapkami celników.


Przejeżdżamy przez Mozelę przez chwilę znajdując się na terenie Niemiec i fotografujemy trzyjęzyczną publiczną biblioteczkę stojącą na granicy. Widok biblioteczki jest dla nas tak samo rozczulający jak sklepik ze słynnymi belgijskimi czekoladkami i pralinkami Leonidas w dawnym budynku pograniczników na granicy belgijsko-francuskiej. Dalsza droga prowadzi szlakiem „Chemin de Mozelle”. Rzeka Mozela stanowi ważny szlak żeglugowy, dając połączenie do Zagłębia Ruhry i Morza Północnego. Mogą nią płynąć barki do 190 metrów, i takie właśnie olbrzymy towarzyszą nam w drodze. Nocujemy na campingu w Thionville. Na wieczór do miasteczka idziemy pieszo i degustujemy lokalne wina Riesling i Müller-Thurgau. 

Ostatni dzień naszej wyprawy zaczynamy kawą i croissantem w lokalnym barze, a potem wzdłuż Mozeli dojeżdżamy do Metz. W stolicy Lotaryngii zwiedzamy imponującą XIV wieczną katedrę z wielką rozetą, przepięknymi kamiennymi reliefami i mnóstwem witraży, wśród których są również autorstwa Chagalla. Później przez klimatyczne Jouy-aux-Arches, w którym przy rowerowej ścieżce pyszni się rzymski akwedukt i Pont-à-Mousson, które gości nas przez chwilę na swoim unikalnym, trójkątnym Placu Duroc, otoczonym arkadowymi domami dojeżdżamy niespiesznie wzdłuż Mozeli do naszego campingu. W naszych rozmowach wciąż powraca pytanie: to gdzie jedziemy w przyszłym roku?
_______________________________________________________________

Rok wyprawy: 2019
Trasa: Liverdun > Nancy > Paryż > Conflans-Saint-Honorine > Théméricourt > Avernes> Gadancourt > Dangu > Gisors > Saint-Germer-de-Fly > Haussez > Dampierre-en-Bray > Dieppe> Le Tréport > Mers-le-Bain > Cayeux-sur-Mer > St-Valery-sur-Somme > Berck > Ambleteuse> Calais > Huttes d’Oye > Dunkierka > Westende > Brugia > Gandawa > Luksemburg > Remich > Schengen > Thionville. > Metz > Jouy-aux-Arches > Pont-à-Mousson > Liverdun.

Dystans 1000 km

Transport: Kraków - Liverdun - Kraków samochodem, koszt benzyny 200€, pociąg Nancy-Paryż 107 €, pociąg Gandawa - Luksemburg 96 € za dwie osoby z rowerami. 

Noclegi: 12 noclegów na campingach i 2 noclegi w hotelach. Francja, Belgia, Luksemburg są krajami, w których nie wolno nocować na dziko. Nad kanałem la Manche oraz w Luksemburgu prysznice były dodatkowo płatne 1 €. Koszt noclegu na kempingu wynosił od 10 do 20 € za dwie osoby. Przechowanie samochodu na kempingu 3 € za dzień.  Hotel w Gandawie 46 €, hotel w Conflans-Saint-Honorine 59 € za dwie osoby, 

Waluta euro, ceny wyższe niż w Polsce

Wyżywienie: zaopatrywaliśmy się w marketach, obiady jedliśmy w restauracjach na trasie. Cena obiadu (danie dnia) na który składały się przystawka+danie główne lub danie główne+deser wynosiło od 10 do 16 €, woda z kranu i chleb są we Francji zawsze za darmo. W niedzielę jest drożej niż w tygodniu. W niedzielę sklepy są zamknięte, piekarnie są czynne w niedzielę rano. 

Mapy: korzystaliśmy z aplikacji Naviki, rowerowego planera https://cycle.travel/map  oraz  strony francevelotourisme.com 

Rowery: dwa rowery crossowe z 28 calowymi oponami, sakwy Crosso. 

Nawierzchnia: prawie w 100% asfaltowa. Ruch rowerowy poza dużymi miastami niewielki. 

Limit alkoholu we krwi rowerzysty: we Francji i Belgii 0,5 promila.

Trasy, kilometry i opisy https://www.francevelotourisme.com/itineraire/gps

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

La Voie Bleue z Nancy do Lyonu, czyli „W stronę słońca”

Okropnie zimny lipiec 2023 roku zmusza nas do zmiany planów i porzucenia planów zdobycia Ardenów. Od dwóch tygodni nieustannie sprawdzamy prognozy pogody i staramy się ustalić trasę wyprawy, która omijałaby ogromne niże z deszczem i chłodem pędzące od Atlantyku przez Europę. Ostateczną decyzję podejmujemy już będąc w Nancy. Nie chce nam się tak marznąć i moknąć, Ardeny będą musiały jednak poczekać. Decydujemy się na jazdę na południe, w stronę słońca czyli trasą rowerową La Voie Bleue, biegnącą od granicy z Luksemburgiem do Lyonu wzdłuż doliny Mozeli, kanału Wogezów i doliny Saony, przez prawie 700 km. Jej pierwsze 100 kilometrów zrobiliśmy już podczas wyprawy Normandia, Belgia, Luksemburg czyli „Jeszcze dalej niż na północ”  i nie będziemy się powtarzać. S tartujemy z bardzo przyjaznego rowerzystom hotelu B&B, gdzie na strzeżonym i darmowym parkingu zostawiamy samochód.  Samo Nancy zaskakuje nas swoją historią związaną z wygnanym z Polski królem Stanisławem Leszczyńskim. Wygnaniec

Prowincja, czyli miejsca, których nie możecie przegapić.

Czego nie można przegapić będąc na wyprawie we Francji? Może być dla wielu zaskoczeniem, ale wcale nie chodzi o wieżę Eiffela, piramidę w Louvre, czy Mona Lisę. Miejsca, do których absolutnie trzeba zaglądnąć, nawet jeśli zboczy się trochę ze swojej trasy, w których koniecznie należy się zatrzymać na mały aperitif, digestif, obiad lub po prostu kawę, to miasteczka z marką Pètit Cités de Caractère ®,  (Male miasteczka z charakterem) oraz wsie z marką Les Plus Beux Villages de France ®  (Najpiękniejsze francuskie wsie). Odwiedzając Pètit Cités de Caractère zawsze czujemy się jakby maszyna czasu przeniosła nas setki lat w przeszłość, do czasów ich największej świetności. Bo marka Pètit Cités de Caractère jest projektem, w którym biorą udział miasteczka będące niegdyś centrami administracyjnymi, politycznymi, religijnymi, handlowymi, czy wojskowymi. Po rewolucji administracyjnej i przemysłowej we Francji ich znaczenie upadło i zaczęły się wyludniać, ale ich architektura wciąż świadczy o ic

Wiślana Trasa Rowerowa czyli „Polskie Drogi”

Zawsze marzyło nam się rozpoczęcie wyprawy za progiem domu. Bo jednak przejazd z rowerami do trasy położonej we Francji i powrót zajmowały nam co roku 3-4 dni. Zmarnowanych dni, wyciętych z niedługiego w końcu urlopu, które mijały na wielogodzinnym połykaniu kolejnych kilometrów autostrad. Tym razem trochę Covid, a trochę zimna i wietrzna pogoda zapowiadana na lato 2021 dla północnej Francji zmusiły nas do realizacji tego marzenia. Ogromnie żal nam było francuskich smaczków, krajobrazów, restauracyjek i pogawędek z lokalsami, ale możliwość naciśnięcia na pedały jeszcze tego samego dnia kiedy zakończyliśmy pracę, wynagrodziła nam ten żal wielokrotnie.  Wiślana Trasa Rowerowa, na którą się zdecydowaliśmy, jednocześnie pociągała i odpychała nas już od dłuższego czasu. Odpychała głównie z tego powodu, iż trasa ta nie jest w całości zrealizowana i nie wiadomo było czego się po drodze będzie można spodziewać.  Zaplanowanie 950 kilometrowej trasy po WTR od Krakowa, gdzie mieszkamy, do Gdańska