Przejdź do głównej zawartości

Burgundia na rowerze, czyli „Wielka Włóczęga”


Wiadomo było, że to kiedyś musi nastąpić, ale i tak zostaliśmy zaskoczeni. Do tej pory co roku spędzaliśmy wakacje na rowerach, całą rodziną. Wynajmowaliśmy duży dom na 6 osób. Zabieraliśmy dzieci, znajomych i w ten sposób zwiedziliśmy cały wschód Polski. 
Ale w tym roku młodzież powiedziała, że nie pojedzie z nami. Są już duzi i mają swoje duże wakacyjne plany. Musimy pojechać sami, jak za studenckich czasów - my, dwa rowery i mały namiot. Tylko gdzie? 
Burgundia zaplanowała nam się trochę przypadkiem. Nigdy tam nie byliśmy, ale wiedzieliśmy, że nie ma tam zbyt wysokich gór i jest trochę kanałów z leżącymi nad nimi ścieżkami rowerowymi. No i jest to Francja, nasz ukochany kraj, ze swoimi wspaniałymi zabytkami i cudowną kuchnią 

Z okazji niespodziewanie odzyskanej rodzicielskiej wolności zamierzamy sobie trochę dogadzać i czasem zjeść coś w restauracji. Lub nawet codziennie. Wyjeżdżamy w sobotę około południa planując, że gdzieś prześpimy się po drodze. Nasz GPS podpowiada nam tylko przy-autostradowe motele o zawrotnych cenach i nie bardzo jesteśmy w stanie zaleźć taniego noclegu. 
Około północy dzwonimy więc do młodzieży w Polsce, żeby poszukała nam przez Internet czegoś niedrogiego w okolicy. Młodzież podpowiada nocleg na campingu w Strasbourgu, przy okazji krytykując nasze nieprzygotowanie do wyprawy słowami: „Jak możecie być tak nieodpowiedzialni?".Ta nieoczekiwana zmiana miejsc bardzo nas śmieszy. 

Chablis


Ze Strasburga wyjeżdżamy w niedzielę rano kierując się na miejscowość Chablis. Zajmuje nam jeszcze pół dnia zanim w końcu docieramy na miejsce i możemy wsiąść na rowery. Przejeżdżamy od razu pod okoliczne wzgórza, na których uprawia się winogrona białego szczepu chardonnay. Powstaje z nich jedno z najbardziej znanych francuskich win - Chablis. Równe rzędy winogron pokrywają słoneczne, kamieniste zbocza po obu stronach doliny. Wjeżdżamy do winnicy na położony na prawym brzegu rzeki Serein najbardziej cenny teren, z którego pochodzą najlepsze wina Grand Cru. Jedziemy bardzo przejęci. Każdy fragment winnego pola posiada swoją nazwę, o której informują stosowne tablice. Wśród pól prowadzą ścieżki, którymi wspinamy się coraz wyżej. To ciekawe, że pola nie są ogrodzone. Właściciele nie boją, że jacyś młodociani przyjadą na grandę? Zjeżdżamy z winnic i przejeżdżamy przez miasteczko Chablis klucząc pomiędzy domami obok zabytkowej nadrzecznej pralni, wśród uliczek i wąskich, wiekowych przejazdów przeciwpożarowych. 

Na koniec podjeżdżamy pod gotycki kościół St-Martin. Na jego bocznych czerwonych drzwiach widnieją stare podkowy, przybijane jako vota przez pielgrzymów. Ponoć jedna z podków jest własnością konia Joanny D'Arc. 
Camping, na którym się zatrzymaliśmy ma również podział na pola nazwane tymi samymi nazwami co pola winnic. Nasz namiot stoi na grenouille. Jesteśmy zadowoleni z lokalizacji - w Polsce butelka wina Chaetaux Grenouilles kosztuje około 150-200 zł. Natomiast cena noclegu na naszym polu campingowym grenouilles to 9€ za nas dwoje plus auto. Zupełnie przyzwoita. 


Chablis/Chichee/Molay/Noyers/Aigremont/Chablis 


W poniedziałek jedziemy lokalną drogą D45 wzdłuż doliny rzeki Serein. Pusto, ani jednego samochodu, ani jednego roweru. W znajdującym się na trasie miasteczku również pusto, widzimy przechodzącą tylko jedną starszą osobę. Wyjechali na wakacje? Usiłujemy kupić chleb w małym lokalnym sklepie w Môlay, ale nie chcą nam go sprzedać. Sprzedawczyni mówi, że ma wyliczoną ilość tylko dla mieszkańców. Jest ich stu. W kolejnych miejscowościach jest podobnie pusto, a jeśli kogoś już mijamy, to jest to osoba wiekowa. Dla nas super, cała asfaltowa szosa nasza, ale oni mają tu chyba jakiś poważny problem demograficzny...Mijane miasteczka są prześliczne. Wszystkie położone na wzniesieniach, z zabudowaniami krytymi czerwoną dachówką, cisnącymi się przy wąskich ulicach wokół romańskich kościołów. Przypominają o średniowiecznej potrzebie obrony przed najeźdźcami. 
Dojeżdżamy do Noyers-sur-Serein oznaczonego na naszej mapie jako jedno z „najpiękniejszych miasteczek Francji". Taki tytuł, nadawany przez francuskie stowarzyszenie o tej samej nazwie nosi zaledwie 156 miejscowości w całej Francji. Czas się tu zatrzymał. W miasteczku stoi około 80 domów z XV i XVI wieku w większości zbudowanych z muru pruskiego, z arkadami, rzeźbionymi belkami, pilastrami i narożnikami. Pięknie odrestaurowane, choć z zachowaniem śladów minionych wieków. Ściany domów się chylą, a kalenice dachów krzywią się i uginają pod ciężarem dachówek. Stawiamy rowery przy kamiennym żłobie, do którego za żelazne kółka wędrowcy mogą sobie przywiązać konia. Nie do uwierzenia, ale tu wcale nie ma turystów. 
Nie jesteśmy się w stanie oprzeć i idziemy na obiad do restauracyjki „De la vielle tour". Zamawiamy Boeuf Bourguignon czyli wołowinę gotowaną w czerwonym burgundzkim winie. Właściciel i kelner w jednym, z którym rozmawiamy przez chwilę okazuje się być Holendrem. Mówi, że latem prowadzi restaurację, a zimą zatrudnia się przy przycinaniu winnic i że jest tu szczęśliwy. Po obiedzie robimy rundę wokół miasteczka ścieżką prowadzącą pomiędzy średniowiecznymi murami a zakolem rzeki. Z otwartych okien dobiegają nas dźwięki muzyki fortepianowej. W miasteczku w lipcu odbywa się festiwal wielkich win Burgundii, więc pewnie artyści ćwiczą przed wieczornymi występami. Chyba jesteśmy w bajce. 
Powrotną drogę przejeżdżamy wśród ogromnych pól pszenicznych położonych na niewysokich wzgórzach. Choć to dopiero lipiec wielkie kombajny pracują już na nich wypluwając co chwila pakunki sprasowanej słomy. Jest okropnie gorąco i bardzo ciężko się jedzie w pełnym słońcu. Na szczęście na naszym campingu recepcjonista rozwozi rowerem wszystkim spragnionym schłodzone wino Chablis, butelka kosztuje 9 €. 
Zamawiamy na jutro. 

Tonnerre /Tnalay /Ancy-le-Libre /Ancy-le-Franc / Tonerre 


We wtorek ruszamy z Tonnerre mijając położone w centrum wielkie źródło zwane La fosse Dionne i jedziemy ścieżką wzdłuż kanału burgundzkiego, którego pierwszym pomysłodawcą był w już w XV wieku Ludwik XII. Łączący rzeki Yonne i Saonę kanał został zbudowany został dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku, ponieważ wcześniej był zbyt trudny do wykonania dla ówczesnych budowniczych. Na ścieżce rowerowej przylegającej do kanału pusto. Jest trochę szutru, ale równego i twardego, więc dobrze się jedzie. Wzdłuż kanału rosną wysokie topole dając dużo upragnionego cienia. Po kanale leniwie płyną barki, zatrzymując się co chwila na śluzach. Taka sobie ta turystyka na barcie. Trochę nudno. Przynajmniej z perspektywy siodełka. Przy każdej śluzie stoi budynek dla obsługi śluzy. Widać wielką dbałość o personalizację domków. Są domki klasyczne, ukwiecone lub wystawiennicze, wyrażające artystyczną duszę pracownika śluzy. Jadąc wzdłuż kanału dojeżdżamy do renesansowego zamku w Tanalay. Mój przewodnik turystyczny zachwala go jako jeden z najznakomitszych, ale i też najmniej znanych. Rzucamy okiem na dziedziniec i park. Jest jednak tak bardzo gorąco, że nad zamek przekładamy obiad w małej restauracji „Le bonheur gourmant" czyli „Szczęście dla smakoszy". Naszym szczęściem jest cień, chłód i chwila odpoczynku od pedałowania. Aby je jeszcze wzmocnić zamawiamy niewielki kieliszek chłodnego białego wina Chablis. We Francji dopuszczalna maksymalna zawartość alkoholu we krwi kierowcy wynosi 0,5 promila, co pozwala nam wsiąść potem na rowery. 
Pedałujemy dalej wzdłuż kanału burgundzkiego do Ancy-le-Franc. Po drodze w Ancy-le-Libre mijamy jedną z wielu w tym rejonie lavoire czyli zbudowanych w XIX wieku bardzo pięknych nadrzecznych pralni. Są lokalnym dziedzictwem kulturowym, a informacja turystyczna w Ancy-le-Franc poleca nawet broszurkę dla rowerzystów, piechurów i kajakarzy „szlakiem pralni". Zamek w Ancy-le-Franc zachwyca czystością architektury renesansowego dziedzińca. Ma niezwykle piękne wnętrza. Wejście kosztuje 9€, a za 120€ można się zapisać na kurs gotowania odbywający się w zamku. Mój ulubiony okres w historii to jednak średniowiecze. 


Auxerre/ Vaux /Escolives-Ste-Camille / Vincelles/ Auxerre 



W środę wyruszamy zobaczyć Auxerre. Przejeżdżamy przez most Paul-Bert nad rzeką Yonne, nadbrzeżnymi bulwarami, gdzie zacumowane są liczne barki i łodzie mieszkalne. Przejeżdżamy przez Rue de Marinne z pięknymi szachulcowymi domami i wypychamy rowery pod górę, do kościoła opackiego St.Germain. Wnętrze sprawia dziwne wrażenie. Kościół jest otwarty ale opuszczony, pełen niesprzątanych pajęczyn i latających pod gotyckim sklepieniem gołębi. Na wewnętrznym dziedzińcu stoją ustawione pasiaste plażowe leżaki. Siedzimy na nich chwilę w zadumie nad współczesną kondycją „pierwszej córy kościoła". Potem kierujemy się na centrum miasta i stojącą w nim Tour de l'Horloge. Wieża z XV wieczną kolorową tarczą zegarową, otoczona okolicznymi szachulcowymi domami wygląda jak przeniesiona z filmów Disneya. 

W całym Auxerre pełno jest starych domów, różniących się od siebie kolorem tynków i belek. Wstępujemy również do katedry Saint-Étienne, której precyzyjnie rzeźbione wielkie portyki zdobią postacie świętych z poodrąbywanymi głowami. Zniszczenia powstały w trakcie wojen religijnych. Aż dreszcz po plecach przechodzi, gdy myśli się o żywych ludziach, którzy doświadczyli tego samego.
Z Auxerre wyjeżdżamy piękną ścieżką rowerową prowadzącą wzdłuż rzeki Yonne oraz wzdłuż kanału Nivernais. Mijamy tereny sportowe i stadion wybudowany w 1906. Klub piłkarski AJ Auxerre zdobył mistrzostwo Francji w 1996, ale nas to akurat zupełnie nie interesuje, bo jesteśmy oboje futbolowymi dyletantami. 
Na koniec dnia wracając do Chablis zahaczamy jeszcze o La Chablisienne czyli utworzoną w 1923 roku spółdzielnię winiarską zrzeszającą 300 indywidualnych właścicieli winnic czyli vignerons. Można w niej nie tylko degustować wino (gratis), ale również poćwiczyć zmysł węchu na wystawie zapachów. W wielkich szklanych dymionach ustawione są produkty wydzielające zapachy pojawiające się w winie Chablis. Z wielkim szacunkiem degustujemy też Grand Cru, czyli najlepsze z win Chablis. Chyba zaczynamy łapać ducha degustacji i na pewno zaczęlibyśmy robić jakieś postępy, gdybyśmy tylko mogli pomieszkać w tym kraju nieco dłużej. 

Fontenay 



W czwartek psuje się pogoda i trzeba gdzieś się schronić przed deszczem. Decydujemy się na zwiedzanie cysterskiego opactwa Fontenay ufundowanego przez świętego Bernarda w 1118 roku, gdzie jedziemy samochodem. To jeden z pierwszych zabytków francuskich wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Kompleks który zachował się w niezmienionej formie do dziś. Zabudowania opactwa robią na nas ogromne wrażenie. Zwiedzamy dormitorium, kapitularz, skryptorium i kuźnie. Jest też nawet piekarnia i gołębnik. W idealnie prostym i surowym kościele słychać chorał gregoriański. Wokół spokój i cisza, znikoma ilość turystów i prostota architektury romańskiej, a przy okazji rozmach i wielkość. Obdarzeni bujniejszą wyobraźnią i kochający średniowiecze mogą z łatwością oczyma wyobraźni zobaczyć zakapturzonych średniowiecznych mnichów sunących w cichym korowodzie w krużgankach wewnętrznego dziedzińca klasztoru. Zachwycająca jest nie tylko miniona wielkość tego miejsca, lecz również jego porewolucyjna historia. Najpierw przekształcenie opactwa w papiernię a potem odbudowa i restauracja dokonana przez potomków jednego z braci Montgolfier, wynalazców balonu na rozgrzane powietrze. 

Montbard / Grignon/ Venarey-les-Laumes / Alise-St-Reine /Montbard 



Piątek jedziemy w kierunku Alise-Ste-Reine. Mimo, że można dojechać tam ścieżką rowerową nad kanałem to wybieramy jednak lokalną drogę samochodową idącą w tym samym kierunku. Kanał po pewnym czasie staje się niezwykle monotonny, a lokalna droga jest za to urozmaicona i przechodzi przez pobliskie urocze miasteczka. Na drodze oczywiście pustki. Wiejskie krajobrazy Burgundii są niezwykle sielskie. Mam wrażenie, że nic nie zmieniło się w tych widokach od czasów wojny stuletniej. Tuż obok drogi, którą jedziemy rozciągają się pola zbóż lub pastwiska, a powyżej na okolicznych wzgórzach skupione są kamienne domy z czerwonymi dachówkami, przytulone do tysiącletnich kościołów i ufortyfikowanych ferm lub zameczków. Żaden objaw współczesności nie mąci tego widoku, nie ma bloków mieszkalnych, wieżowców, supermarketów. Nie ma reklam, wielkich bilbordów, nie ma ruchu samochodowego. To nie tylko zasługa małego zaludnienia tych terenów, lecz również przemyślanej polityki państwa, które traktuje przestrzeń publiczną Francji jak dziedzictwo kulturowe. Regulacje podobne do tych jakie po wielkich bojach udało się mojemu rodzinnemu Krakowowi wprowadzić jedynie na terenie ograniczonym Plantami, obowiązują w całej Francji. Nie tylko nie pozwalają one na szpecenie krajobrazu reklamą, ale zmuszają do budowania z respektem dla architektury charakterystycznej dla danego regionu. Dlatego tu się tak wspaniale wypoczywa. Każde miejsce, niekoniecznie największy hit turystyczny, jest tak niebywale piękne, dopieszczone. Architektura jest widoczna, niczym nie przysłonięta, podkreślona ukwieconymi rabatami czy donicami. Strefy mieszkalne i ekonomiczne są wyraźnie rozdzielone. Nikt przeciez nie chce mieszkać pomiedzy warsztatami i składami budowlanymi. Przynajmniej we Francji... 

Dojeżdżamy do Alise-Ste-Reine i pniemy się ostro w górę na płaskowyż Mont Auxois, gdzie w 52 roku p.n.e. odbyło się decydujące starcie pomiędzy Galami a potęgą Rzymu. Juliusz Cezar jak zwykle zwyciężył, na nieszczęście dla wodza Galów Vercingétorix'a. Wielki, romantyczny pomnik przegranego Gala podziwiamy na szczycie płaskowyżu. Jak potoczyłaby się nasza europejska historia, gdyby udało mu się jednak pokonać Cezara? Patrzymy ze wzgórza na ten sam krajobraz, na który przed wiekami patrzyli żołnierze galijscy otoczeni przez rzymskie legiony. Tylko zupełnie znieczuleni na historię nie czują dreszczu na plecach. Zjeżdżając ze wzgórza przejeżdżamy obok wykopalisk galijskiego miasta, a potem wielkiego, interaktywnego muzeum-parku „Alesia" poświęconego bitwie. Wracamy do Chablis ścieżką rowerową wzdłuż kanału burgundzkiego. 

W Gringnon przejeżdżamy obok starej fabryki dachówek z kolekcją narzędzi, maszyn, dachówek i cegieł. Niestety już zamknięta. Obok kanału stoją na brzegu stare barki do transportu dachówek. Naciskamy na pedały, ponieważ zaczyna się robić późno. Ścinam zbytnio zakręt i wywracam się na żwirze leżącym na asfalcie. Z rozbitej brody leje się krew. Niedobrze. Chyba trzeba będzie szyć? Jedziemy do szpitala w Montbard (w ambulatorium oczywiście pustki) gdzie zamiast szycia proponują mi nowatorską metodę leczenia rany wazeliną. Dziwna. (Po powrocie do kraju okazuje się także że kosztowna, dostaję pocztą rachunek na 40€). Bierzemy wazelinę i jedziemy do sklepu po jakieś solidne plastry. Jakoś będzie. 

Chablis / Villy / Pontigny / Venouse / Villeneuve-les-Salves / Bleigny-le-Carreau / Chablis 


W sobotę okazuje się, że broda w porządku (wazelina działa?), ale okropnie mnie bolą nadgarstki. Bandażujemy je i jedziemy w kierunku Pontigny. Wszędzie na pastwiskach pasą się białe krowy. To tutejsza rasa Charolaise, osiągająca największe rozmiary wśród wszystkich ras bydła domowego. Duże buhaje są naprawdę monstrualne, choć łagodności dodają im frywolne grzywki nad oczami i bardzo sympatyczne mordy. Trącają nimi od czasu do czasu wajchy pomp do wody. Nigdzie nie widać obór czy ludzi. Pełnia krowiego relaksu i szczęścia. Pośród pastwisk rosną ogromne, stare dęby, a nad głowami latają niekiedy wielkie drapieżne ptaki. 
W Pontigny zatrzymujemy się w jedynej czynnej tutaj restauracji „Dwa Lwy" na kir czyli burgundzki - aperitif, który składa się z białego wytrawnego wina Bourgogne Aligoté i likieru crème de cassis z czarnej porzeczki z Dijon. Nie wiem czy to endorfiny, spowodowane rowerem, pragnienie, czy radość smakowania Burgundii wszystkimi zmysłami, ale chyba nie piłam w życiu czegoś lepszego. Podjeżdżamy do naszego dzisiejszego celu, czyli XII wiecznego kościoła opackiego w Pontigny. 

Widok jest niezwykły, kościół jest przeogromny – to największy kościół cysterski na świecie. Czujemy dysonans pomiędzy jego rozmachem, a zapyziałością miejscowości w której się znajduje. Do tego zadziwia nas zerowość ruchu turystycznego – znów jesteśmy sami. Opactwo dało w XII wieku schronienie arcybiskupom Canterbury, w tym najbardziej znanemu Tomaszowi Becketowi, podczas jego konfliktu z królem Anglii. Oprowadza nas wolontariusz za co łaska. W środku surowo, prosto, biednie i pięknie. Tylko witraży brak, ponieważ wyleciały podczas drugiej wojny, kiedy to francuski ruch oporu wysadził w powietrze niemiecki pociąg na pobliskiej stacji. Jest natomiast relikwiarz świętego Edme, z małymi drzwiczkami przez które średniowieczni mnisi wyjmowali zmumifikowaną rękę świętego, by mógł on osobiście pozdrawiać pielgrzymów. Wyjeżdżając za bramę opactwa przejeżdżamy wzdłuż ogródka warzywnego leżącego pod murem i dającego wrażenie, że cysterska maksyma "ora et labora" czyli módl się i pracuj obowiązuje tu nadal. 
Wracamy wzdłuż pól i winnic. Ja jestem zachwycona, ale Mąż (reprezentant znieczulonych) informuje, że ma już przesyt opactwami cysterskimi. I że teraz jedziemy do parku naturalnego Morwany. 

Vilicelottes/Mailly-le-Chateaux/Coulanges-sur-Yomme/Vinicelles/Vilicelottes 

W niedziele po raz ostatni wracamy nad rzekę Yonne i kontynuujemy podróż wzdłuż kanału Niverrens zachwycając się przy okazji płynącymi po kanale barkami a także XIX wiecznymi śluzami i zwodzonymi mostami. W niezwykle malowniczym miasteczku Mailly-le-Chateau zaskakuje nas fontanna z płaczącym wilkiem, upamiętniająca mieszkańców zjedzonych przez wilki w XVIII wieku. Największą jednak szkodę tutejszym gospodarzom wyrządziły nie wilki, ale mała mszyca filoksera, która przywleczona z Ameryki w XIX wieku zniszczyła kilka milionów hektarów winnic w Europie. Całe regiony winiarskie na zawsze przestały istnieć, a setki tysięcy rodzin, które od wieków żyły z produkcji wina porzuciło swoje gospodarstwa. Winiarską przeszłość Mailly-le-Chateau sprzed filoksery możemy zobaczyć już tylko w kamieniarskich detalach, schronach z suchego muru stojących na polach i okolicznych piwniczkach na wino. 

Parc Regional du Morvan 

Poniedziałek i wtorek rozbijając namiot na campingu przy jeziorze St-Agnan jedziemy przez pokryty lasem, poprzecinany kaskadowymi strumykami Parc Regional du Morvan. To największy we Francji obszar do jazdy na rowerach VTT czyli rowerach „na wszystkie tereny". Jest tutaj aż 2300 kilometrów tras i 120 pętli rowerowych, wytyczonych zgodnie z normami Francuskiej Federacji Kolarskiej. Ścieżki prowadzą przez wzgórza, lasy i pola uprawne, rzeki, strumienie i wokół jezior. Jednym słowem raj dla rowerów górskich! Dla mnie trochę mniejszy, ponieważ na nierównych leśnych trasach moje nadgarstki natychmiast zaczynają się gorzej czuć. Tak naprawdę to okropnie mnie bolą. Szkoda, bo jeździ się fajnie i chętnie spróbowalibyśmy Grande Traversée du Morvan czyli 330 kilometrowego wielkiego przejazdu przez park Morvan, z 7 stacjami do mycia rowerów i autobusami zapewniającymi powrót do punktu wyjazdu. 
W Morvanach znajdują się też dwie ciekawe miejscowości, w Quarre-les-Tombes jest kościół z sarkofagami z VII-X wieku a w Pierre-qui-Vire dolmen, który według legendy się „obraca" w południe, ale przez te nieszczęsne nadgarstki do nich nie dojeżdżamy. 

Saint-Pére / Vézleay /Saint-Pére 

W środę przenosimy się do naszej kolejnej bazy wypadowej na camping miejski w Saint-Pére, położony nad rzeczką Cure tuż obok Vézleay, jednego z czterech miast we Francji skąd wyruszały w średniowieczu pielgrzymki do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Camping jest taniutki - 7 € za nas dwoje. Przejeżdżamy poniżej równiutkich winnic pokrywających zbocze wniesienia na którym położone jest Vézleay i pniemy się wzdłuż głównej ulicy miasteczka, aż do monumentalnej bazyliki św. Marii Magdaleny. To cudowne dzieło średniowiecznej architektury jest jednym z największych romańskich kościołów klasztornych w Europie. Wchodzimy i cała moja wiedza o architekturze romańskiej leży w gruzach. Prostota form i mało zdobień? Obronny charakter i mroczne wnętrze? Nic z tego! 
Wnętrze jest całe w poziome paski, utworzone przez użycie dwóch rodzajów kamienia białego i szarego, kapitele kolumn to komiks z starego testamentu, główny portal - arcydzieło z roku 1120 kipi zdobieniami, a całe wnętrze wypełnione jest światłem. I do tego kościół żyje, co się nie często zdarza we Francji. Bazylika zamieszkana jest przez mnichów należących do Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich a my trafiamy właśnie na wykonywanie przez nich pieśni "Cantate Jerusalem". Niesamowite! 

Przed wejściem do Bazyliki spotykamy dwóch piechurów z przypiętymi do plecaków muszlami świętego Jakuba. Współcześnie Świętemu Jakubowi logo podebrała firma Shell, ale tutaj nie sposób się pomylić. Mają drewniane laski i kapelusze z rondem, wszystko zgodnie z kanonem pielgrzyma wędrującego szklakiem pielgrzymim do Santiago de Compostela. Rozmawiamy z jednym z nich – to Belgowie, którzy mają już za sobą przebyte piechotą 300 kilometrów. Nasz rozmówca przechodzi cały szlak. Jego kompan to kuzyn, który właśnie zastąpił idącą część szlaku żonę. 
Kręcimy się jeszcze chwilę po miasteczku a potem zjeżdżamy w kierunku XIV wiecznej Nowej Bramy. Młodzież wysłała właśnie z Polski sms, że obok bramy znajduje się schowany kesz z międzynarodowej gry Geocaching i pragnieniem młodzieży jest abyśmy go odnaleźli. Ponoć bułka z masłem, bo młodzież zna podpowiedź - ma być schowany w starym kamiennym murze. Nie jest to takie proste, ponieważ my nie mamy ze sobą odbiornika GPS i nie potrafimy znaleźć odpowiedniego kamiennego muru, których tu jest oczywiście nadmiar. 
Kręcimy się dobrą chwilę niby spoglądając w niebo z niby-obojętną miną (bo keszy należy szukać po kryjomu), ale w końcu się poddajemy i siadamy na pobliskiej ławce. Po chwili pod bramą pojawia się para w starszym wieku i zaczyna z niby-obojętną miną obmacywać kamienne murki. Nie do wiary, to również pasjonaci Geocachingu! Znajdują kesza błyskawicznie, a my dzięki nim. 

Saint-Pére / Asquins /Le Saussois / Serry / Mailly-la-ville / Vézleay/Saint-Pére 

W czwartek rano budzą nas kościelne dzwony bijące w pobliskich miejscowościach: Pierre-Perthuis, Vézelay i Asquins. Może to właśnie tutaj, te same dzwony obudziły w średniowieczu pielgrzymów, inspirując ich do ułożenia kanonu „Panie Janie"? Jedziemy przez niewielkie miasteczko Asquins, położone na wzgórzu obok Vézelay. Otwiera się przed nami przepiękny widok leżące na sąsiednim szczycie Vézelay, jego wiekowe zabudowania i wieże bazyliki. Gdyby nie rowery nigdy byśmy tutaj nie trafili, ani mapa ani przewodnik nie sugerują nam niczego interesującego. A jednak. Całe Asquins składa się ze starych domów, których ściany budowane są z płaskich kamieni a dachy kryte są starą , ręcznie robioną, czerwoną dachówką. Sposób ich budowania nie zmienił się pewnie przez wieki. Jest tu również kościół Świętego Jakuba z XII wieku, który obok bazyliki w Vézelay był drugim punktem w którym rozpoczynała się via Lemovicensis. W miasteczku nie spotykamy żywej duszy. Jedziemy dalej przez miejscowość Les-Blois-de-la-Madelene w stronę Kanału Niverans i rzeki Yonne. 

Kanał w tej części jest wyjątkowo piękny, rzeka Yonne meandruje odsłaniając przed nami co chwila inne widoki. W miejscowości Le Saussois wyrastają nad kanałem pięćdziesięciometrowe, wapienne skały. Widać wspinających się z asekuracją młodych ludzi. Pomiędzy skałami a kanałem ściśniętych jest kilka domów a po kanale suną wielkie turystyczne barki.
W okolicy Sery szukamy ścieżki dla rowerów VTT idącej przez voie romaine czyli antyczną drogę rzymską, będącą częścią Via Agripa. We Francji jest 11 000 km szlaków pieszych i rowerowych wytyczonych po antycznych drogach rzymskich. Bywają one znaczone na aktualnych mapach drogowych i zachwycają często prostą jak strzała trasą wytyczoną „od linijki" rzymskiego planisty. Niestety nie potrafimy znaleźć w Serry ani drogi ani jej oznakowania i po kilku próbach się poddajemy 

Wracając przejeżdżamy przez las Bois de Mailly-la-ville drogą ocienioną przez kilkusetletnie dęby a potem polną dróżką, która przez wieki służyła pielgrzymom świętego Jakuba wjeżdżamy z powrotem do Vézelay. Czuję, że wręcz depczemy po śladach Ryszarda Lwie Serce i świętego Bernarda, który w 1146 roku wygłosił w Vézelay kazanie będące impulsem do zorganizowania II wyprawy krzyżowej. Ponieważ kościół był zbyt mały dla wszystkich pielgrzymów kazanie odbyło się właśnie tu na polanie gdzie stoimy. Stąd też na III wyprawę krzyżową wyruszyły połączone armie Filipa II Augusta i Ryszarda Lwie Serce. Zatrzymujemy się na chwilę pod wzgórzem patrząc z podziwem na ogromny balon kompanii turystycznej France Montgolfières, napełniający się gorącym powietrzem i unoszący się szybko nad Vézelay. 

St-Pére/Precy-le-Moult/Menades/Island/Avallons/ St Germains-des-Champs/Le Crot/ St-Pére 



Piątek zaczynamy od miejscowości St-Pére gdzie zatrzymujemy się na chwilę zwiedzić zupełnie niepozorne z zewnątrz słone źródła, eksploatowane od neolitu do średniowiecza. Największe wrażenie robią na nas dębowe obudowania źródeł z 2300 p.n.e wyglądające jakby je ktoś wczoraj zrobił. Potem ruszamy na południe przejeżdżając przez Pierre-Perthuis. Historia i świetność tych terenów widoczna jest dla mnie najbardziej właśnie w takich właśnie miejscach. Nieznanych turystycznie, nic nie mówiących, słabo zaludnionych miejscowościach, w których każdy kamień okazuje się być świadkiem minionego bogactwa i chwały galijskiej, rzymskiej, burgundzkiej i napoleońskiej. Przejeżdżamy więc zaskoczeni obok skupionych w tej wsi zapomnianej przez Boga i ludzi ruin feudalnego zamku, kościoła z średniowiecznymi freskami, ufortyfikowanego domu, ponad stuletnich źródeł i zatrzymujemy się wreszcie przy mostach nad rzeką Cure, które „zagrały" w filmie „Wielka włóczęga" z Luisem de Funes. To zresztą nie pierwsze miejsce na naszej trasie, w którym kręcony był ten film (również ulice i Nowa Brama w Vézelay oraz domy w Noyers-sur-Serein). 

Dojeżdżamy do Avallons piękną leśną drogą wzdłuż doliny rzeki Cusin. Co chwila mijamy stare młyny, w których obecnie urządzone są klimatyczne restauracje. Niestety ceny nie są na naszą kieszeń, musimy poszukać czegoś tańszego i to szybko, zanim pora obiadowa zbliży się ku końcowi. Nic tańszego nie nadarza się aż do samego Avallons więc ostro pedałujemy pod górę do centrum miasta, które niegdyś było pośrednią stacją na rzymskiej Via Agrippa z Lyonu do Bolonii. Jak średniowieczni wędrowcy wjeżdżamy przez miejską bramę i zziajani dopadamy stolików gospody przy Wieży Zegarowej. Zamawiamy Poulet de Gaston Gérard, udka kurczaka zapiekane w sosie z białego wina Chablis, musztardy z Dijon, śmietany, sera gruyèr i papryki. Wyśmienitą burgundzką potrawę wymyśloną w 1926 przez mera Dijon i ministra Gastona Gérard (papryka wpadła ponoć pani Gérard do garnka przez przypadek) popijamy chłodnym Chablis. Są takie chwile kiedy zastanawiam się ze smutkiem (a ta chwila właśnie do nich należy) czemu w latach 80, kiedy nadarzała się taka okazja, nie poprosiłam o azyl w tym kraju? I czy powody kulinarne byłyby wystarczające by go otrzymać? 

St Euphrône / Semur-en-Auxois / St Euphrône 

W sobotę zmieniamy camping na położony w pobliżu miejscowości Semur-en-Auxois i jedziemy zobaczyć to kolejne niezwykle piękne burgundzkie forteczne miasto. Już teraz wiemy, że Burgundia to nie tylko „trochę kanałów z leżącymi nad nimi ścieżkami rowerowymi". Burgundia w średniowieczu była najlepiej zorganizowanym i najbogatszym krajem Europy z dochodem ustępującym jedynie Wenecji, a przepiękne bramy, wieże, baszty, mury, kościoły, mosty i budynki mieszkalne Semur-en-Auxois są niemymi świadkami tamtej minionej potęgi. Na placu przed kolegiatą Notre-Dame z 1225 roku kłębi się tłum niezwykle eleganckich gości weselnych. Siadamy w kawiarence i obserwując francuską modę weselną zamawiamy klasykę z deserów francuskich tarte Tatin czyli odwróconą tartę jabłkową. Sobotni wieczór spędzamy na sympatycznym i nieodpłatnym koncercie zorganizowanym przez jedną z kawiarni przy głównej ulicy. 

St Euphrône / Pouillenay / Flavigny-sur-Ozerain / St Euphrône 

W niedzielę jedziemy lokalną i pustą drogą w kierunku Flavigny-sur-Ozerain. Mój przewodnik o tym miasteczku nie wspomina, ale ponieważ jest na mojej mapie zaznaczone jako jedno z najpiękniejszych miasteczek we Francji (razem z Vézelay, Chateauxneuf-en-Auxoi i Noyers-sur-Serein) więc już wiemy czego możemy się spodziewać. Zostało założone przez Flaviniusa, generała Juliusza Cezara, po rozbiciu wojsk Vercingétorix'a. Miasteczko jest rzeczywiście niezwykle piękne. Dojeżdżamy do małego placu przed kościołem przy którym znajduje się stary dom z ogromną witryną sklepową. Plac, kościół i sklep „zagrały" w filmie „Czekolada" z Juliette Binoche i Johnny Depp. Brak tylko posągu na placu, który był jedynie filmową dekoracją. Flavigny jest miejscem, w którym po raz pierwszy w życiu doświadczam syndromu Shendhala, czyli rodzaju zaburzenia powstającego u niektórych osób na widok wspaniałości, dzieł sztuki i zabytków zgromadzonych na małej przestrzeni. Co prawda nie mam halucynacji, ale ewidentne czuję dezorientację, zawroty głowy i mam poczucie, że nie wytrzymam ani jednego wspaniałego widoku więcej!

Później przejeżdżamy do opactwa benedyktyńskiego Saint-Pierre. Miało już nie być więcej opactw, ale to było ufundowane w 719 roku, więc Mąż ulega moim namowom, żebyśmy jednak zobaczyli kryptę z czasów Karola Wielkiego. Postaram się nią nadmiernie nie emocjonować.

Największą atrakcją opactwa okazuje się jednak nie krypta tylko Les Anis de Flavigny - najstarsza fabryka cukierków we Francji, wykonywanych według niezmienionej receptury od 1591 roku. Fabrykę utworzono w pomieszczeniach zrujnowanego opactwa po Rewolucji Francuskiej. Cukierki zaś to ziarnko anyżku w cukrowej polewie. Takie XVI wieczne m&m'sy, które ponoć zawsze w kieszeni miał Ludwik XIV. Fabrykę można zwiedzać nieodpłatnie, ale tylko pomiędzy 9:00 a 11:00 więc się nie załapujemy. Kupujemy sobie tylko w fabrycznym sklepie retro-cukierki w retro-pudełeczkach. 

Éguilly / Poully-en-Auxois/ Chateauxneuf-en-Auxoi / Commarin / Martrois / Éguilly 



W poniedziałek ruszamy znów wzdłuż kanału de Burgundzkiego w kierunku Chateauxneuf-en-Auxoi. W Poully-en-Auxois trafiamy na XIX wieczny tunel dla barek Voûte de Pouilly. Barki płyną ponad trzykilometrowym tunelem, natomiast ścieżka rowerowa prowadzi górą, pozwalając nam po drodze zobaczyć 32 szyby wentylujące. Tunel powstał w rekordowym czasie 7 lat, ale jego budowa została okupiona śmiercią ponad 200 osób. 
Na lunch zatrzymujemy się w Vandenesse-en-Auxois w ni to butiku ni to restauracji, której właściciele są Anglikami, wiec do 100% francuskiej quiche loraine serwują na deser angielskie bułeczki scones ze słodkim twarożkiem i konfiturą truskawkową. Ten francusko-angielski lunch odbieramy jako krótkie post scriptum do setek lat skomplikowanych i krwawych stosunków francusko-angielskich. 
Ostry podjazd pod Chateauxneuf-en-Auxoi pokonujemy z francuską rodziną jadącą z sakwami. Dzieci twardo pedałują, aż mi głupio że tak się męczę pod górę, mimo że nie mam wcale bagażu. Średniowieczny zamek niestety jest zamknięty z powodu pory obiadowej. Szkoda bo chętnie zobaczylibyśmy replikę XV wiecznego nagrobka jego właściciela Philippe Pot, który jest tak niezwykły, że już tuż po Rewolucji został uznany za dobro narodowe Francji. Osiem zakapturzonych, czarnych postaci, naturalnych rozmiarów, niosących na ramionach kamienną płytę z martwym rycerzem - wyjątkowo realistyczne. Zachwycające jest to średniowieczne miasto-forteca, zastygłe w czasie sprzed 600 lat, w którym obecnie mieszka jedynie 85 osób. Wspaniała jest nie tylko jednolita, średniowieczna zabudowa i rozległy widok na okolicę, ale również stara rzymska droga prowadząca od bramy Północnej do małej kapliczki Notre-Dame du Chêne obsadzona 400letnimi lipami. Przepiękna! Wracamy uciekając przed burzą. Burza przegrywa. 

Beaune 



Na deser we wtorek zostawiamy sobie stolicę Burgundii - Beaune. Zachwyca nas Hospices de Beaunes czyli szpital dla ubogich chorych ufundowany przez kanclerza Burgundii w 1443. Cudowna gotycka budowla, która jeszcze w latach 60 XX wieku pełniła funkcje szpitala. Jej niezwykłe szpiczaste dachy kryte są szkliwionymi kolorowymi dachówkami, które są kolorowe jedynie dla tych, którzy oglądają je z dziedzińca (czyli, w zamierzeniu fundatora kolory widzą jedynie chorzy i biedni). Ci którzy oglądają Hospices de Beaunes z zewnątrz czyli piękni, zdrowi i bogaci, widzą jedynie smutną dachówkę z czarnego łupka. Podziwiając Hospices de Beaunes wracam myślami do rodzinnego Krakowa, w którym podobna, choć nieco młodsza budowla czyli kompleks szpitalno-klasztorny Duchaków decyzją Rady Miasta w 1886 została zrównana z ziemią (a Matejko w geście protestu zwrócił miastu tytuł honorowego obywatela). 
Cóż, koniec urlopu, trzeba do tego naszego rodzinnego miasta wracać. 
Nie spodziewaliśmy się, że z zachwytem włócząc się po Burgundii przejedziemy na rowerach ponad 500 kilometrów.
Rok:2012

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

La Voie Bleue z Nancy do Lyonu, czyli „W stronę słońca”

Okropnie zimny lipiec 2023 roku zmusza nas do zmiany planów i porzucenia planów zdobycia Ardenów. Od dwóch tygodni nieustannie sprawdzamy prognozy pogody i staramy się ustalić trasę wyprawy, która omijałaby ogromne niże z deszczem i chłodem pędzące od Atlantyku przez Europę. Ostateczną decyzję podejmujemy już będąc w Nancy. Nie chce nam się tak marznąć i moknąć, Ardeny będą musiały jednak poczekać. Decydujemy się na jazdę na południe, w stronę słońca czyli trasą rowerową La Voie Bleue, biegnącą od granicy z Luksemburgiem do Lyonu wzdłuż doliny Mozeli, kanału Wogezów i doliny Saony, przez prawie 700 km. Jej pierwsze 100 kilometrów zrobiliśmy już podczas wyprawy Normandia, Belgia, Luksemburg czyli „Jeszcze dalej niż na północ”  i nie będziemy się powtarzać. S tartujemy z bardzo przyjaznego rowerzystom hotelu B&B, gdzie na strzeżonym i darmowym parkingu zostawiamy samochód.  Samo Nancy zaskakuje nas swoją historią związaną z wygnanym z Polski królem Stanisławem Leszczyńskim. Wygnaniec

Prowincja, czyli miejsca, których nie możecie przegapić.

Czego nie można przegapić będąc na wyprawie we Francji? Może być dla wielu zaskoczeniem, ale wcale nie chodzi o wieżę Eiffela, piramidę w Louvre, czy Mona Lisę. Miejsca, do których absolutnie trzeba zaglądnąć, nawet jeśli zboczy się trochę ze swojej trasy, w których koniecznie należy się zatrzymać na mały aperitif, digestif, obiad lub po prostu kawę, to miasteczka z marką Pètit Cités de Caractère ®,  (Male miasteczka z charakterem) oraz wsie z marką Les Plus Beux Villages de France ®  (Najpiękniejsze francuskie wsie). Odwiedzając Pètit Cités de Caractère zawsze czujemy się jakby maszyna czasu przeniosła nas setki lat w przeszłość, do czasów ich największej świetności. Bo marka Pètit Cités de Caractère jest projektem, w którym biorą udział miasteczka będące niegdyś centrami administracyjnymi, politycznymi, religijnymi, handlowymi, czy wojskowymi. Po rewolucji administracyjnej i przemysłowej we Francji ich znaczenie upadło i zaczęły się wyludniać, ale ich architektura wciąż świadczy o ic

Wiślana Trasa Rowerowa czyli „Polskie Drogi”

Zawsze marzyło nam się rozpoczęcie wyprawy za progiem domu. Bo jednak przejazd z rowerami do trasy położonej we Francji i powrót zajmowały nam co roku 3-4 dni. Zmarnowanych dni, wyciętych z niedługiego w końcu urlopu, które mijały na wielogodzinnym połykaniu kolejnych kilometrów autostrad. Tym razem trochę Covid, a trochę zimna i wietrzna pogoda zapowiadana na lato 2021 dla północnej Francji zmusiły nas do realizacji tego marzenia. Ogromnie żal nam było francuskich smaczków, krajobrazów, restauracyjek i pogawędek z lokalsami, ale możliwość naciśnięcia na pedały jeszcze tego samego dnia kiedy zakończyliśmy pracę, wynagrodziła nam ten żal wielokrotnie.  Wiślana Trasa Rowerowa, na którą się zdecydowaliśmy, jednocześnie pociągała i odpychała nas już od dłuższego czasu. Odpychała głównie z tego powodu, iż trasa ta nie jest w całości zrealizowana i nie wiadomo było czego się po drodze będzie można spodziewać.  Zaplanowanie 950 kilometrowej trasy po WTR od Krakowa, gdzie mieszkamy, do Gdańska