Przejdź do głównej zawartości

Sekwana i kanał La Manche rowerem, czyli "Parasolki z Cherbourga"

 

 

Dwa covidowe lata czekała na nas ta trasa - nową ścieżką rowerową  la Seine à vélo z Paryża nad kanał La Manche, a potem na zachód wzdłuż wybrzeża trasą  La Vélomaritime (EuroVelo4). Kiedy wreszcie mogliśmy tam pojechać dopadły nas wątpliwości. Nie byliśmy pewni czy wszystkie campingi, kawiarnie i restauracje funkcjonują normalnie po pandemii. Normandia to nie Lazurowe Wybrzeże. Nie ma tam tłumów turystów, którzy wolą spędzać urlopy nad morzem śródziemnym z gwarantowaną pogodą, niż w nad zimnym i deszczowym kanałem La Manche. Już przed pandemią spotykaliśmy tam w samym środku sezonu dość wyludnione miasteczka i pozamykane obiekty. Poza tym trasa la Seine à vélo rozpoczyna się w Paryżu, a przejazdu przez Paryż nie chcieliśmy powtarzać, z powodów które opisaliśmy w Paryż rowerem czyli "Nędznicy".

Na szczęście hotel w miasteczku Conflans-Sainte-Honorine położony przy trasie rowerowej, około 60 km na północ od Paryża, pozbawił nas dylematów oferując darmowy strzeżony parking na cały czas naszej wyprawy. Darmowemu, a zwłaszcza strzeżonemu parkingowi się nie odmawia. 
Oddana w 2020 roku  la Seine à vélo jest nieszczególnie popularna. W niektórych miejscach trasa jest jeszcze poprowadzona po tymczasowych objazdach. Dlatego przed wyjazdem przygotowaliśmy własny ślad i zrobiliśmy rezerwację noclegów w czterech pierwszych campingach. Podczas naszych poprzednich sześciu wypraw we Francji nigdy tego nie robiliśmy, pokładając wielkie zaufanie w projektantach tras rowerowych. Trasy były zwykle świetnie oznakowane, opisane i zapewniały noclegi oddalone od siebie o nie więcej niż 40-60 km. I nigdy nie potrzebowaliśmy rezerwować noclegów. No, ale covid…
Dzięki śladowi zmniejszyliśmy nasz wyprawowy stres o jakieś 70%. Pozwalał później na jazdę wzdłuż Sekwany jak po sznurku, bez gubienia się na objazdach. Bez małżeńskiego kłócenia się o kierunek jazdy i zatrzymywania na skrzyżowaniach w celu przedyskutowania dalszej drogi. Bez nerwowego szukania mostów i wracania się do campingów położonych po drugiej stronie rzeki. 



La Seine à vélo to 420 kilometrowa trasa, przebiegająca od Paryża do kanału La Manche wzdłuż meandrów i wysp Sekwany przez tereny wiejskie i przemysłowe, które inspirowały największych malarzy impresjonistów. Jest niewymagająca, spokojna i mało uczęszczana. Po wyjechaniu z terenów podmiejskich otaczających Paryż, jadąc wzdłuż brzegów i bulwarów na Sekwaną zanurzamy się w tereny zielone. Największym zaskoczeniem są dla nas ogromne barki sunące Sekwaną oraz kredowe klify piętrzące się nad jej brzegami. Klify są częścią Regionalnego Parku Przyrody Francuskiej Vexin, który oferuje niesamowite krajobrazy i różnorodne środowiska, wapienne zbocza, bagna i lasy. 
Odpuszczamy zwiedzenie chyba najważniejszej atrakcji turystycznej na trasie czyli domu i ogrodu Claude Moneta i Muzeum Impresjonizmu w Giverny. Nie mogąc precyzyjnie ustalić, o której godzinie tam dojedziemy, nie zarezerwowaliśmy sobie z wyprzedzeniem biletów i teraz nie chce się nam stać w długiej kolejce do kasy. Nieco nam żal kultowego widoku na mostek nad stawem z nenufarami, ale za to to spędzamy chwilę w otoczonej kwiatami przy muzealnej kawiarni, popijając schłodzone panachè. Później równie miłą chwilę spędzamy podziwiając XVI wieczny młyn wodny w Vernon, stojący okrakiem na filarach kamiennego mostu łączącego niegdyś brzegi Sekwany. To miejsce jest wizytówką trasy la Seine à vélo.

Podążając wzdłuż ścieżek holowniczych Sekwany docieramy do stóp zamku Cháteaux-Gaillard, zbudowanego przez Ryszarda Lwie Serce w 1198 roku. Twierdza ta zbudowana na 90 metrowym klifie miała być nie do zdobycia i zabezpieczać szlak wodny i lądowy biegnący do Rouen, serca Normandii. Nie wspinamy się jednak na wzgórze gdzie stoją imponujące ruiny. U stóp twierdzy, gdzie ponad tysiąc jej cywilnych mieszkańców, którzy znaleźli się w potrzasku pomiędzy siłami atakujących i broniących, zmarło z głodu, sami przymieramy głodem. Spełniają się nasze pandemiczne obawy. Jedyna restauracja w okolicy jest zamknięta, a pizzeria na okolicznym campingu karmi tylko mieszkańców campingu. Do tego oczywiście łapiemy kapcia, więc zamiast wspinać się na zamkowe wzgórze podgrzewamy nasze good lunch i niespiesznie zmieniamy oponę.  
Stąd już niedaleko do Rouen i jego zachwycającej katedry malowanej ponad 30 razy przez Claude Monet’a, który ustawiał swoją sztalugę w oknie leżącego vis-a-vis równie pięknego XVI wiecznego domu. Przechodzimy wzdłuż ulicy le Gros Horloge w kierunku renesansowej dzwonnicy z jednym z najstarszych zegarów astronomicznych Francji. XIV wieczny zegar ze złotą tarczą wygląda jak z bajki. Chłoniemy średniowieczną atmosferę dawnego Księstwa Normandii i wydaje nam się, że czas zaleczył rany bombardowań Czerwonego Tygodnia 1944 roku. Nie zostajemy w Rouen tak długo jak na to zasługiwało to miasto. Pospiesza nas rezerwacja naszego campingu oraz prom przez Sekwanę, który nas jeszcze czeka tego dnia. Podziwiamy za to port morski w Rouen. Od ujścia Sekwany dzieli Rouen co prawda 80 kilometrów wodą, ale efekt pływów jest tu już zauważalny. Port jest w stanie przyjmować morskie statki do 300 metrów długości. W Jumièges trasa rowerowa nad Sekwaną rozdziela się na lewo i prawobrzeżną. Wybieramy lewą, rezygnując z odwiedzenia portowego miasta le Havre. Omijamy też dawne opactwo benedyktyńskie w Jumièges, bo znów spieszymy się na prom. Trudno, będziemy musieli tu kiedyś wrócić, żeby zobaczyć te popadające w ruinę od czasu rewolucji francuskiej budowle, bo francuskie opactwa to mój konik. 

La route des chaumières 


Promy przez Sekwanę, tak zwane le bac, są darmowe. To są małe promowe cacuszka, a transport nimi to sama przyjemność. Sekwana jest taka szeroka, przepływające obok barki takie ogromne. Lewobrzeżna trasa prowadzi dalej wzdłuż Sekwany Normandzkiej przez La route des chaumières czyli Drogę chat krytych strzechą, którą jesteśmy naprawdę zachwyceni. To jest jakaś bajkowa kraina, której nie dotknęły zniszczenia II wojny. Co chwilę mijamy tradycyjne normandzkie ponad stuletnie szachulcowe domy. Te domy to nie tylko sam smak Normandii, to również marzenie ekologów. Wykonane są z lokalnie dostępnego drewna, często powyginanego i nierównego, mają strome dachy pokryte słomą lub trzciną, ściany wypełnione rzecznym mułem lub gliną i irysy na kalenicach, które swoimi korzeniami utrzymują strzechy. Dziesiatki takich chat w jabłoniowych sadach, przez 53 kilometry! Po raz kolejny mam uczucie, że muszę tu wrócić bo jedziemy za szybko i nie wszystko zobaczyłam. 

Ten dzień kończymy przejeżdżając pod  Pont de Normandie, robiącym na nas wielkie wrażenie ogromnym mostem wantowym, rozpiętym nad bagnistym ujściem Sekwany. Nocleg w ulubionym przez malarzy portowym miasteczku Honfleure jest pierwszym, którego wcześniej nie zarezerwowaliśmy i oczywiście na wejściu czeka na nas tabliczka we wszystkich możliwych językach "miejsc brak".  Właściwie od tej chwili wszystkie nasze dni kończą się taką samą tabliczką, która z każdym dniem trochę mniej nas denerwuje, ponieważ zawsze gdzieś udaje się w końcu wcisnąć nasz niewielki namiocik i dwa rowery. Zawsze jest jednak trochę adrenaliny, ponieważ na większości francuskich campingów stosuje się tylko pojedyncze kwatery wygrodzone żywopłotami, a na niektórych mobile home i ilość miejsc jest ograniczona. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, co my. Spotykamy pieszego turystę, który nie zmieścił się ze swoimi mikronamiocikiem na wypasionym campingu zajętym głównie przez mobile home i musiał wędrować dalej. Niestety na trasie la Seine à vélo nie praktykuje się (istniejących np. przy opisywanej przez nas la Loire à vélo) rozwiązań ze wspólnym terenem, przeznaczonym dla piechurów i rowerzystów, na którym zawsze można jeszcze kogoś dokwaterować. Sprawdziły się też nasze obawy. Niektóre małe, prywatne campingi, podobnie jak niektóre restauracje, wyparowały. 

Pont-de-l’Arche

Ostatnie kilometry Seine à vélo to piękna miejscowość Pont l’Eveque znana z żółto-pomarańczowego pleśniowego sera o tej samej nazwie oraz z manufaktury produkującej Calvadosa. Bywajaca w tych terenach rodzina pisze alarmujące wiadomości, że nie możemy przegapić Calvados Experience, ale jak tu degustować Calvadosa w południe, będąc na rowerze? Choć chętnie zafetowalibyśmy w ten sposób ukończenie pierwszego etapu. 
Trasa rowerowa wzdłuż Sekwany kończy się w Deauville, ulubionym nadmorskim kurorcie paryżan, który powala nas na kolana. Okazuje się że La route des chaumières była jedynie przygrywką do architektonicznej uczty jaką funduje nam wybrzeże!  Trasa prowadzi nas tuż obok toru wyścigów konnych Hippodrome de Deauville-La Touges, ogromnego hotelu Normandie gdzie swój butik miała Coco Chanel, nadmorskiej promenady Les Planches i ciągnącej się przez dwa kilometry szerokiej plaży. Wszędzie widzimy niezwykle budynki: utrzymane w stylu neonormandzkim przepiękne hotele-dwory i ogromne wille o szachulcowej konstrukcji, z wymyślnymi wykuszami i stromymi dachami. Ten zachwyt nad architekturą nadmorską z Belle Epoque, uczucie niedosytu i pragnienie pozostania na dłużej towarzyszą nam na całym Côte Fleurie rozciągającym się przez Hulgate, Cabourg do Ouisterham. 

Wzdłuż kanału La Manche jedziemy teraz trasą rowerową La Vélomaritime, która jest częścią liczącej 4000 kilometrów EuroVelo4 z Kijowa do Roscoff. To nie jest nasz pierwszy raz na tej trasie. Dwie jej części przejechaliśmy już wcześniej podczas poprzednich wypraw: Kanał Nantes-Brest i Bretania  oraz Normandia, Belgia, Luksemburg . Ale ten fragment jest inny niż poprzednie, nie wymaga aż tak ogromnego wysiłku. Trasa w większości idzie wzdłuż pięknych, szerokich plaż i nie zmusza nas do nieustannego zdobywania nadmorskich klifów. Mijamy Sword, Juno, Gold, Omacha, Utach czyli plaże desantowe operacji Overlord, zdobywane przez aliantów w 1944 roku. Wszędzie stoją pomniki, czołgi, tablice pamiątkowe z opisem manewrów oraz zdjęciami z czasu D-day. W mijanych miasteczkach na każdej latarni miejskiej wisi portret brytyjskiego, amerykańskiego czy kanadyjskiego żołnierza. Wiejskie drogi noszą również nazwy alianckich bohaterów. Wrażenie robi na nas Arromanche, z resztkami sztucznego portu Mulberry B, pacyfistycznym dziełem Banskiego na ścianie lokalnego baru, oraz niezwykłym pomnikiem D-Day 75 Garden Arromanches umiejscowionym na klifie. Widmowe postacie szturmujących żołnierzy wydają się rozsypywać w proch. Jedyna postać, która nadal trwa wyrzeźbiona w piaskowcu to wiekowy weteran Bill Pendel, wpatrzony w zadumie we własne wspomnienia sprzed 75 lat. 

Banski na ścianie baru w Arromanche

Za Arromanche odbijamy na chwilę od La Vèlomaritime do Bayeux, słynnego ze wspaniałej tkaniny czyli ogromnego haftu sławiącego historię bitwy pod Hastings w 1066 roku i chwałę Wilhelma Zdobywcy. Samą tkaninę już kiedyś widzieliśmy, tym razem do Bayeux sprowadza nas chęć wizyty dentystycznej. Nie polecany tego punktu naszej wyprawy. Znalezienie dentysty w Normandii w szczycie sezonu turystycznego jest absolutnie niemożliwe. Wszyscy wyjechali na Lazurowe Wybrzeże. Polecamy za to katedrę z jej romańską kryptą,  do której wzniesienia przyczynił się biskup Odon, brat Wilhelma Zdobywcy. To podobno tu właśnie bracia uknuli pomysł zdobycia Anglii, co im się nieźle udało. Mijając wielki aliancki cmentarz wojenny wracamy na Vèlomaritime w sam raz na przepiękny odcinek trasy. Droga z wapiennego tłucznia prowadzi po szczycie klifów, oferując cudowne widoki. Nocleg tego dnia serwuje nam camping położony przy nadmorskiej wiosce i porcie rybackim Grandcamp-Maisy. Tu nie ma mobile home, boksów z żywopłotu, strefy welness, basenu i animacji dla dzieci. Są za to zaglądające nam do namiotu kury, dostępne dla rowerzystów krzesła i stoły a także powiewająca normandzka flaga. Właściciel jest dumny z tego, że prowadzi swoj camping „jak drzewiej bywało”. My jesteśmy dumni z niego. Grandcamp-Maisy o poranku już przygotowuje się do festy połączonej, jak to u Francuzów, z pysznym jedzeniem. Będą świeże ryby, ostrygi i przegrzebki Saint-Jacques w wielu restauracjach w porcie i nabrzeżu. Kocham te klimaty małych gmin francuskich z serdecznymi relacjami wśród mieszkańców, wspólnym biesiadowaniem i dumą z własnej pracy oraz z lokalnych produktów. Właściwie powinnismy tu zostać, celebrować wraz z nimi radość i smak życia, ale wtedy nie byłoby dalszej wyprawy i nowych miejsc, które na nas jeszcze czekają. A czeka na nas jeszcze Carentan zdobyte przez aliantów w bitwie uwiecznionej w jednym z odcinków amerykańskiego serialu Kompania Braci, zatoka Baie des Veys, gdzie zbiegają się 4 rzeki dając schronienie dla ptaków i fok, bagna Regionalnego Parku Przyrody Cotentin i Bessin, normandzka wiejska architektura przywodząca na myśl powiedzenie „my home is my castle”, czy pyszna brioszka z Vast, produkowana od 1900 roku. Kupując brioszkę, która wygląda jak babeczka wielkanocna wielkości sporej miednicy, popełniamy błąd wybierając najmniejszą z możliwych. Jest pyszna! Wisienką na torcie nie jest Cherbourg, który okazuje się miastem smutnawym i wyludnionym, do czego zapewne przyczynił się Brexit. Jest w nim całkiem interesujące muzeum marynistyczne La Cité de La Mer z wnętrzem Titanica, który zatrzymał się w Cherbourgu w kwietniu 1912 roku w drodze do Ameryki, oraz francuską atomową łodzią podwodną „La Redoutable”. Jest też sklep w którym w 1964 roku kręcono popularny musical „Parasolki z Cherbourga” z Catherine Deneuve. Ale nam od Cherbourga bardziej podoba się bocage normand. To kilkusetletnie, gęste żywopłoty, położone z obu stron dróg na całym półwyspie Cotentin, które niedocenione przez aliantów, bardzo utrudniały im marsz naprzód podczas inwazji. Nic dziwnego, to są właściwie czterometrowe żywe mury utkane z kamieni, krzewów i pni starych drzew. Tworzą tajemniczy klimat i chronią od wiatru i słońca. Równocześnie skutecznie zabezpieczają przed zobaczeniem czegokolwiek ze świata spoza bocage. 
Z Cherbourga wracamy wśród bocage, trasą zwiniętych torów do Carenten, skąd zabiera nas pociąg w kierunku Paryża. Szczęście dopisuje nam do końca na tej wyprawie. Ze względu na niespodziewaną sytuację (co się francuskim kolejom naprawdę rzadko zdarza) pociąg niespodziewanie zatrzymuje się w Confflans-Sainte-Honorine, gdzie zostawiliśmy samochód! Niespodziewana sytuacja pozbawia nas w ten sposób niewątpliwej przyjemności przebijania się przez Paryż do Confflans w godzinach szczytu i w 38 stopniowym upale. A ja przez dwie godziny jazdy w pociągu oglądałam tutoriale na YouTube, żeby się dowiedzieć jak tego dokonać. 
No nic, zostanie nam ta przyjemność na kolejny raz. 

Bocage

Uwagi organizacyjne
1. Nawigacja. Mimo, iż jechaliśmy po wytyczonych ścieżkach, to przygotowanie wcześniejsze własnego śladu było super pomocne. Znaki czasem znikają, najczęściej tam gdzie są najbardziej potrzebne. Warto jest jechać wzdłuż ścieżek rowerowych, zawsze prowadzą w ciekawe miejsca, które gmina chce pokazać rowerzystom (a nie tam gdzie pasuje okolicznym rolnikom - jak to bywa w Polsce). Przy ścieżkach instalowane są tablice informacyjne o mijanych atrakcjach. Czasem nie tylko po francusku. 
2. Prąd. Zabraliśmy w tym roku przedłużkę 4 metrową (nieco zmodyfikowaną, z lekką płaską wtyczką), złodziejkę na 3 wejścia i kabel do iphone quick charge. Campingowy kabel przyłączeniowy można było wypożyczyć za kaucję. Prąd na campingach kosztował 3-5 euro. Jak nie było emplacement z prądem, albo potrzebowaliśmy tylko krótkiego doładowania telefonów to ładowaliśmy w toaletach. Zwykle gniazdka są wysoko, często z boku w lampach nad umywalkami. Słabo widoczne dla niezorientowanych. 
3. Campingi. Rozbijanie się na dziko we Francji jest tolerowane, ale nie bardzo na tej trasie byłoby gdzie. Tereny prywatne są święte, ogrodzone a i czasem z tabliczką: „tu polujemy i strzelamy”. Campingów jest sporo, te miejskie nie są drogie, ok 12-15 euro za dwie osoby i namiot. Te prywatne z basenami i animacjami dochodzą do 27 euro. W zasadzie wszędzie będą pralki. Dobrze jest koło południa zadzwonić i starać się zarezerwować nocleg. Recepcje zamykają się ok 18:00-19:00. Niektóre campingi istniejące w google maps czy mapy.cz nie istnieją w realu. Campingi są dla ceniących ciszę, po 22 jest jak makiem zasiał. Wi-fi na campingach jest marne. Czasem tylko 10-20 minut za free. 
4. Jedzenie. Zabieranie ze sobą zapasu jedzenia na minimum dzień jest absolutnie niezbędne. We Francji nie ma sieci Żabek, na wsiach nie na lokalnych sklepików. Małe sklepy, jeśli już na takie traficie są zamknięte w południe i w niedziele. Piekarnie mogą być czynne w niedzielę rano, ale będą zamknięte w poniedziałek. 
Z restauracjami, poza terenami wybitnie turystycznymi, też może być krucho. Świetnie sprawdziły nam się w tym roku testowane po raz pierwszy saszetki. Z Polski zabraliśmy 3*2 good lunch bonduelle. Na miejscu dokupiliśmy jeszcze drugie tyle, choć już innej firmy i nie takie dobre. Przy ścieżkach rowerowych nie ma MOR-ów. Czasem traficie na miejsce na piknik ze stołami i ławami, ale najczęściej w momencie, który wam zupełnie nie odpowiada. W południe miejsca na piknik będą okupowane już od 12:00. 
5. Restauracje: trzymamy się zasady jedzenia tylko menu du jour (formule du jour) i tylko w godzinach na dejeuner czyli 12:30 do 13:30. Potrawy spoza menu du jour, czyli wybierane z karty, są bardzo drogie. Francuskie menu składa się z przystawki, dania głównego i deseru. Zwykle formuła to także przystawka+danie główne lub danie główne+deser. Kolacja jest droższa niż obiad, weekend jest droższy niż dzień w tygodniu, restauracja jest droższa niż bistro czy bar. Woda w karafce jest za darmo. Chleb jest nieodłącznym elementem posiłku, nie dopłaca się za niego jeśli się chce więcej. Ceny menu du jour w tym roku nie odbiegały znacznie od tych sprzed covidu (15-25€). Godziny, w których można zjeść obiad czy kolację w restauracji są ściśle określone. Nie da się zjeść obiadu pomiędzy 14:00 a 19:00. Choć czasem w dużych miastach są odrobinę bardziej elastyczni. Niektóre restauracje istniejące w google maps nie istnieją w realu, lub są zamknięte. 
6. Bezpieczeństwo. Francja jest bardzo bezpiecznym krajem. Nie napadną was wiejskie psy, bo nikt nie puszcza psów luzem. Każdy mijany właściciel psa będzie go trzymał przy nodze, aż przejedziecie. Kierowcy na drogach, które które są dzielone (samochody +rowery) będą jechać ostrożnie (w odróżnieniu od dróg nie przeznaczonych dla rowerzystów). Przy pozostawionych z sakwami rowerach nikt podejrzany się nie kręci. Ludzie ogólnie są dla siebie życzliwi, pozdrawiają się wzajemnie, zagadują lub motywują rowerzystów. Dobrze jest mieć ze sobą kartę i gotówkę. Czasem sprzedawcy nie akceptują płatności zbliżeniowych, czasem w ogóle nie akceptują płatności kartą. Przy ścieżkach rowerowych nie ma stacji naprawczych. Sklepy z częściami rowerowymi będą tylko w dużych miastach (oczywiście zamknięte w południe). Ten kraj nie obfituje w miejsca w których moglibyście się schronić podczas deszczu. Nie ma tu wiat autobusowych, daszków ani innych tym podobnych miejsc, w których mogliby się ukryć rowerzyści lub zainstalować bezdomni. Jest natomiast sieć miejsc Accueil vélo gdzie znajdziecie pomieszczenie w którym się można się wysuszyć i będą narzędzia do ewentualnych napraw.

Trasa wyprawy


Rok wyprawy: 2022
Trasa: Conflans-Sainte-Honorine>Rouen>Doville>Cherbourg>Carentain https://mapy.cz/s/foberevezu
Dystans: ~ 800 km.
Różnica wysokości ~ 1950 m
Czas: 11 dni + 2 na dojazd samochodem 
Nawigacja: Mapy.cz. 
Noclegi: campingi ~15-25 euro za noc. We Francji nocowanie na dziko jest tolerowane, ale z dużymi ograniczeniami. Więcej w poście nocowanie na dziko we Francji czyli „Camping Sovage” 
Hotel startowy z darmowym parkingiem w Conflans-Sainte-Honorine Campanile 
Porady dotyczące posiłków, campingów i ogólnie wypraw we Francji  http://mojevelo.blogspot.com/2020/05/francja-to-nasz-ukochany-rowerowy-kraj.html
Rowery: dwa rowery crossowe Scot z 28 calowymi oponami 
Sakwy: Crosso przód, tył. 
Przejazd Carenten-Paryż pociągiem TER 50€/osobę z rowerem
Rezerwacja pociągów przez aplikację (choć raczej polecamy zakup na dworcu)  https://www.omio.com/trains

Trasa rowerowa La Seine a Velo  https://www.laseineavelo. 
Trasa rowerowa La Vélomaritime https://www.lavelomaritime.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

La Voie Bleue z Nancy do Lyonu, czyli „W stronę słońca”

Okropnie zimny lipiec 2023 roku zmusza nas do zmiany planów i porzucenia planów zdobycia Ardenów. Od dwóch tygodni nieustannie sprawdzamy prognozy pogody i staramy się ustalić trasę wyprawy, która omijałaby ogromne niże z deszczem i chłodem pędzące od Atlantyku przez Europę. Ostateczną decyzję podejmujemy już będąc w Nancy. Nie chce nam się tak marznąć i moknąć, Ardeny będą musiały jednak poczekać. Decydujemy się na jazdę na południe, w stronę słońca czyli trasą rowerową La Voie Bleue, biegnącą od granicy z Luksemburgiem do Lyonu wzdłuż doliny Mozeli, kanału Wogezów i doliny Saony, przez prawie 700 km. Jej pierwsze 100 kilometrów zrobiliśmy już podczas wyprawy Normandia, Belgia, Luksemburg czyli „Jeszcze dalej niż na północ”  i nie będziemy się powtarzać. S tartujemy z bardzo przyjaznego rowerzystom hotelu B&B, gdzie na strzeżonym i darmowym parkingu zostawiamy samochód.  Samo Nancy zaskakuje nas swoją historią związaną z wygnanym z Polski królem Stanisławem Leszczyńskim. Wygnaniec

Prowincja, czyli miejsca, których nie możecie przegapić.

Czego nie można przegapić będąc na wyprawie we Francji? Może być dla wielu zaskoczeniem, ale wcale nie chodzi o wieżę Eiffela, piramidę w Louvre, czy Mona Lisę. Miejsca, do których absolutnie trzeba zaglądnąć, nawet jeśli zboczy się trochę ze swojej trasy, w których koniecznie należy się zatrzymać na mały aperitif, digestif, obiad lub po prostu kawę, to miasteczka z marką Pètit Cités de Caractère ®,  (Male miasteczka z charakterem) oraz wsie z marką Les Plus Beux Villages de France ®  (Najpiękniejsze francuskie wsie). Odwiedzając Pètit Cités de Caractère zawsze czujemy się jakby maszyna czasu przeniosła nas setki lat w przeszłość, do czasów ich największej świetności. Bo marka Pètit Cités de Caractère jest projektem, w którym biorą udział miasteczka będące niegdyś centrami administracyjnymi, politycznymi, religijnymi, handlowymi, czy wojskowymi. Po rewolucji administracyjnej i przemysłowej we Francji ich znaczenie upadło i zaczęły się wyludniać, ale ich architektura wciąż świadczy o ic

Wiślana Trasa Rowerowa czyli „Polskie Drogi”

Zawsze marzyło nam się rozpoczęcie wyprawy za progiem domu. Bo jednak przejazd z rowerami do trasy położonej we Francji i powrót zajmowały nam co roku 3-4 dni. Zmarnowanych dni, wyciętych z niedługiego w końcu urlopu, które mijały na wielogodzinnym połykaniu kolejnych kilometrów autostrad. Tym razem trochę Covid, a trochę zimna i wietrzna pogoda zapowiadana na lato 2021 dla północnej Francji zmusiły nas do realizacji tego marzenia. Ogromnie żal nam było francuskich smaczków, krajobrazów, restauracyjek i pogawędek z lokalsami, ale możliwość naciśnięcia na pedały jeszcze tego samego dnia kiedy zakończyliśmy pracę, wynagrodziła nam ten żal wielokrotnie.  Wiślana Trasa Rowerowa, na którą się zdecydowaliśmy, jednocześnie pociągała i odpychała nas już od dłuższego czasu. Odpychała głównie z tego powodu, iż trasa ta nie jest w całości zrealizowana i nie wiadomo było czego się po drodze będzie można spodziewać.  Zaplanowanie 950 kilometrowej trasy po WTR od Krakowa, gdzie mieszkamy, do Gdańska